22-25 sierpień 2013 roku (379-382 dzień)
No i przyszedł czas pożegnać się z Australią. Beata i Michał znowu przyjęli nas jak domowników. Udało nam się zaprowadzić dzieciaki to przedszkola i szkoły, Beata pokazała nam parę zakątków Sydney, których jeszcze nie widzieliśmy. W domowej atmosferze czas upłynął nam szybko i miło. Ruszamy do Nowej Zelandii, a Beacie, Michałowi i dzieciakom dziękujemy za takie gorące przyjęcie.
Koniec objazdowej imprezy po Australii. Żegnamy Gabi i Pawła (widzimy się w Warszawie lub kto wie - może gdzieś wcześniej...) i zmierzamy do "naszego sydnejskiego domku". |
Pędzimy ciut świt z Myszką Miki do przedszkola. |
Przedszkole |
Z Filipem i Natalką chwalimy się rysunkiem. |
Lans na ulicy Oxford. |
Niedzielna kawka |
Gdzieś na mieście |
Widok na city z parku Queens. |
Watsons Bay |
Watsons Bay |
Ratownicy czuwają. |
Skała samobójców |
Watsons Bay z widokiem na centrum. |
Z Beatą na deptaku. |
Hulajnogi |
Nasza australijska rodzinka prawie w komplecie - Michał niestety musiał zostać w pracy. |
Sydney |
Zachody słońca są tu rzeczywiście rewelacyjne. |
A oto i Szef Kuchni we własnej osobie! |
Powtórzyć się nie grzech - najlepsza pizza w mieście! |
Kolejny dzień to promowe szaleństwo. Nasz statek był ciut mniejszy. |
Przystanek |
Most Harbour |
Cockle Bay |
Wiatr we włosach |
Rejs |
Nurki |
Z Filipem na Marine Parade. |
Gdzie nam będzie tak dobrze... (na plaży Shelly). |
12-21 sierpień 2013 roku (369-378 dzień)
No ileż można patrzeć na te czerwono-suche krajobrazy? W końcu dojeżdżamy do stanu Queensland, gdzie wita nas zieleń, błękit i żółty piasek. Mamy już mało czasu, więc ta część wycieczki trochę zbyt pospieszna, ale z drugiej strony krajobrazy podobne do tych, które już widzieliśmy na południowym wybrzeżu. Jedziemy więc sobie bez fajerwerków, aż tu po jednym z noclegów za wycieraczką auta niespodzianka. Dostaliśmy mandat za biwakowanie w miejscu niedozwolonym. Naszym zdaniem niesłusznie – nie było żadnego znaku! Odwołujemy się, ale bez skutku. Piszemy jeszcze mejla z argumentami nie do odparcia i udało się – mandat uchylony, na koncie więcej kasy i pierwsza wygrana sprawa na obczyźnie!
Brakowało nam zieleni więc zahaczamy o kilka parków narodowych. W Eungella, wypatrujemy w rzece dziobaków. Nie wiem jak wam, ale nam wydawało się, że są większe. Za to nadrabiają pociesznością.
Jakby tego było mało na jednym z kempingów mamy nocnego gościa. Najwyraźniej przyszedł ogrzać się przy ognisku, tudzież ognisko znajdowało się na drodze do jego drzewa. Widać, że nie byliśmy pierwszymi intruzami na jego terytorium bo w ogóle się nas nie boi. Pozuje do zdjęć, śmieje się z dowcipów i próbuje dobrać się do wina. Podobno oposy tak mają.
Ciągle jednak mało nam zwierzaków. Nawet koala, którego widzieliśmy po drodze okazał się wombatem. Australijska fauna miała dosłownie skakać po drogach, a tu nic tylko zwłoki potrąconych przez samochody kangurów. Mamy podejrzenie, że i te podrzucają, żebyśmy wierzyli, że Australia to faktycznie kangurza kraina. Odchodząc jednak od spiskowej teorii kangurzych dziejów uznajemy, że jest zima i nikomu, nawet kangurom, nie chce się wychodzić z zacisznych norek (lub innych przybytków, w których zamieszkują torbacze). Żeby zaspokoić nasz apetyt na zwierzaki robimy dwie rzeczy. Jedna to wizyta w Lone Pine Koala Sanctuary, a druga to stek z kangura. Wyszedł krwisty, więc prawie jak żywy. Z koalowego zoo natomiast, gdyby nie zdjęcia Gabi i Pawła, nie mielibyśmy żadnej pamiątki, bo komuś zapomniało się wyjąć karty z komputera po zgrywaniu zdjęć (wizjera ciągle brak).
A co pasuje do kangura? No oczywiście, że placki ziemniaczane, a przynajmniej czymś polskim chcemy poczęstować Roya – znajomego pani Małgosi z Marymontu (serdecznie pozdrawiamy!). Placki wyszły przepyszne, stek mógł się jednak trochę dosmażyć, ale przede wszystkim miło było pokrzątać się po prawdziwej kuchni i pospać w łóżku zamiast w samochodowych kojach.
I na tym kończy się nasza wspólna wycieczka z Gabi i Pawłem. Oni na Fidżi, a my jeszcze na chwilę do Sydney do naszej nowej „australijskiej” rodzinki.
Rzeźby termitów |
Pora wydostać się z pustkowi. Queensland wita! |
Ognicho |
Było ostrzeżenie przed zwierzakami to teraz przed pociągami na drogach. |
W sklepie można się zaopatrzyć w mięso ze skaczącego zwierzaka. |
Przy muzeum dinozaurów |
W paszczy stwora |
Niebezpieczne ulice |
Kawiarenka internetowa w toalecie - czyli w poszukiwaniu prądu... |
Dotarliśmy do Townsville. |
Plaża w Townsville |
Niestety skalny basenik był nieczynny. |
Niezły łup |
Townsville |
Townsville |
McDonald dla spragnionych |
Łódka odpłynęła a skrzynka pocztowa została. |
W Queensland jest zieloniutko |
Jadźwing z koleżanką, może coś z tego będzie. |
Spacerowiczka |
Z zimy wpadliśmy prosto w lato. |
Niektórzy nie przetrwali mrozów. |
Smakołyki ze złapanego zwierza. |
Zwierz był już pomielony, więc wyszło kapitalne spagetti ala Racuszek (pozdrowienia dla Gabi i Pawła) |
Airlie Beach |
No i jak tu się bezstresowo wysiusiać? |
W drodze do parku narodowego |
Park Narodowy Eungella |
Australijski indyk |
Ubranko dla drzewa |
Tak się gziły, że aż drzewo przewróciły. |
Czekamy na platypusy |
Nie wynurzyły się, więc poszliśmy w las. |
Park Narodowy Eungella |
Park Narodowy Eungella |
Park Narodowy Eungella |
Próba druga udana. Platypus, czyli dziobak, szalał nurkując w rzeczce. |
Ptasior mu pozzazdrościł i nawet dłużej wytrzymywał pod wodą. |
Henio pozdrawia Olę Sz. (tradycyjnie) |
Zielono jak w australijską zimę. |
W drodze do wąwozu Finch Hatton. |
W wąwozie Finch Hatton |
Lubią się! |
Wodospad |
W wąwozie Finch Hatton |
W wąwozie Finch Hatton |
Skok |
Trzeba zmykać |
Mieliśmy niezły ubaw z Kookaburr, dopóki nie zaczęły atakować każdego kto trzymał kanapkę w dłoni. |
No i dalej nie pojedziesz. |
Nocleg przy plaży Carmila |
Mimo wszystko się wyspaliśmy - oprócz nocnego incydentu z uwięźniętym palcem pewnego turysty... Długo by opowiadać. |
Cały dzień tylko jechaliśmy i jechaliśmy, więc kolacja musi być solidna. |
Może nie prezentuje się zbyt zacnie ale było to najlepsze sadzone z ziemniaczkami oraz marchewką z groszkiem od ponad roku! |
Ranny ptaszek, czyli czas na poranną toaletę. |
Deserowe śniadanie w wykonaniu Gabi - mniam! |
W pobliżu Rockhampton |
To chyba papuga |
W pobliżu Rockhampton |
Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Park Narodowy Noosa |
Przelotem |
Park Narodowy Noosa |
A pod Brisbane, na parkingu, mieliśmy towarzystwo. |
Opos był bardzo ciekawy turystów z drugiej półkuli |
Miksujemy |
A teraz trochę australijskich zwierzaków z Lone Pine Koala Sancturary. Niestety bez LCD i bez karty w aparacie nie da się robić zdjęć. Skorzystaliśmy więc z uprzejmości Gabi i Pawła - dzienks! (więcej zdjęć znajdziecie na stronie www.366dni.com) |
Ty! Gołąb! Wyfruwaj z kadru! To ja jestem gwiazdą! / fot. Paweł |
Był też pokaz ptaków. / fot. Paweł |
Lone Pine Sanctuary / fot. Paweł |
Pokazowe golenie owieczki. / fot. Paweł |
Leniwy ten gad / fot. Paweł |
A oto i jedna z gwiazd sanktuarium. / fot. Paweł |
Lone Pine Sanctuary / fot. Paweł |
Koale przyjmują prześmieszne pozy podczas drzemki a śpią prawie cały czas - nawet 20 godzin na dobę. / fot. Paweł |
Dowód obecności w Lone Pine Sanctuary |
Maluszek / fot. Paweł |
Dingo wygląda jak poczciwy psiak a w rzeczywistości jest bardzo agresywny - spotkaliśmy jednego na outback'u / fot. Paweł |
Lone Pine Sanctuary / fot. Paweł |
Czas wynurzyć się z torby / fot. Paweł |
"Nie mart się mały! Człowieki jutro też przyjdą!" / fot. Paweł |
Co by tu zjeść? |
W rosyjsko-polskich delikatesach |
Spragnione książek |
U Roya |
Placki ziemniaczane, że palce lizać! |
W gościenie u Roya (Thank you!) |
Soczyste stejki z kangura. |
8-11 sierpień 2013 roku (365-368 dzień)
No i w końcu jest! Uluru – można nie wiedzieć jak się nazywa, ale chyba każdy wie, że to obok kangura najsłynniejszy obrazek z Australii. Spacer wokół to ponad 10 km. Zaliczony.
A wieczorem na kampingu z emu, który podobno kradnie skarpetki, delektujemy się fasolką po bretońsku, czyli jak sama nazwa wskazuje – sztandarowym daniem kuchni polskiej. Okazja po temu jest zacna, bo właśnie minął nam rok w podróży. Po drugim roku zafundujemy sobie chyba ruskie pierogi, albo śledzia po żydowsku.
Prawie z samego rana ruszamy do kolejnej australijskiej atrakcji czyli Kings Canyon. Całkiem tu ładnie, spaceruje się miło. Pod koniec trasy spotykamy dwie starsze pańcie. Rozumieją po polsku bo mają polskich rodziców, ale same jakoś nie garną się, żeby w ojczystym języku pogadać. Dziwią się, że w ogóle podróżujemy, bo przecież w Polszy taka bida. No jak widać nie aż taka, a na nas rodacy powinni zrobić zrzutkę za zmienianie wizerunku ojczyzny na świecie.
Jako pierwsza pokazuje się góra Conner, mylona często z najważniejszą skałą Aborygenów. |
Jeden z urlopowiczów, który podobobno lubi wcinać skarpetki. |
Ostatni postój przed Uluru. |
|
W oddali Kata Tjuta (inaczej zwane The Olgas, czyli tak jak jedna z naszych najwierniejszych komentatorek). |
Czas na spacer dookoła tego największego monolitu na świecie (obwód 9,4 km). |
Uluru zwane jest przez Aussies - Ayers Rock. |
Uluru to najbardziej rozpoznawalna naturalna atrakcja w Australii. |
"Wrażliwe miejsce", chociaż po hiszpańsku zdaje się nie brzmieć już tak wrażliwie. |
Ktoś wyciął kitę, trzeba gonić! |
Uluru - tym razem zbliżenie. |
Australijskie suchotniki. |
Uluru - troszkę z boczku. |
Wyrwa w skale niczym gigantyczna paszcza. |
Nie mielibyśmy zaliczone, gdyby nie było "my i Uluru w tle". |
Aborygeńska biżuteria na rocznicę podróży. |
Rocznicę świętowaliśmy całą gębą. Gęba ta została zapchana fasolką po bretońsku i zacnymi trunkami. |
Jakby ktoś jeszcze nie dawał wiary - fasolka z bliska. |
Jedziemy w stronę Kings Canyon. |
Ku przestrodze - włóż kapelusz, bo grzeje! |
Kings Canyon w Parku Narodowym Watarrka. |
Kings Canyon. |
Kings Canyon i my. |
Kings Canyon. |
Trochę udogodnień. |
Spacer był tak wyczerpujący, że zostały z nas cienie człowieków. Kapelusznicy po lewej. |
Kings Canyon. |
Kings Canyon. |
Kings Canyon. |
Kings Canyon - ściany wąwozu miejscami mają ponad 100 m wysokości. |
Kings Canyon. |
Chociaż ludzie żyją tu do góry nogami, słońce zachodzi klasycznie i ładnie. |
Nie dość, że darmowy Internet to jeszcze prąd publicznie dostępny! |
Niecałe 14 tyś. km do domu, ale nie wracamy na skróty. |
Dumni... |
Dziki Zachód? |
Przejeżdżka konna nawet po paru głębszych. |
Stały klient |
Aborygeńska sztuka uliczna |
Na pamiątkę |
W drodze do MacDonnell Ranges. |
Źródełko |
Simpsons Gap |
Autokarowy kamper |
Szlak Larapinta - co niektórzy mieli muchy... na nosie. |
Zachód słońca w Alice Springs |
Alice Springs nocą |
A potem naparzyliśmy czaju. |
Były nawet kosmoludki. |
Jeden się nawet wychylił. |
Te kosmoludki wydają się niepełnosprytne. |
Armia jajogłowych |
Są dowody... |
... i kosmiczne mumie |
A tu już bardziej przyziemnie - zabrakło paliwka? |
Ups, trochę za mocno przytupnęła. |
Devils Marbels |
Mała rearanżacja |
Już wiemy gdzie Chuck Norris ćwiczył ciosy z półobrotu. |
Przesunę i przejedziemy! |
Devils Marbels |
Australijczycy uwielbiają biwakować - tu w wersji z namiotem na dachu. |
UFO w Devils Marbels |
Chód asynchroniczny |
Gdzieś w drodze |
Czas na małe pranko |
1-4 sierpień 2013 roku (358-361 dzień)
Na noc dojechaliśmy do 90 – milowej plaży. Dopiero rano przekonujemy się, że faktycznie jest długa i przydałyby się 8-milowe buty, żeby ją przejść. Po plażowym spacerze już wiemy dlaczego z Australii nie można wywozić między innymi muszli – są tak niesamowite, że każdy chciałby przygarnąć chociaż garsteczkę. Nie ma muszelek, więc pocieszamy się górą pysznych naleśników w wykonaniu Gabi.
Najwyższa pora, żeby rozruszać trochę kończyny. Brakuje nam ruchu, więc idziemy na trekking po Parku Narodowym Wilsons Promontory. Na drodze dojazdowej mijamy całą australijską menażerię. Są kangury, koala odwrócił się do nas tyłkiem i podreptał w krzaki, nawet emu z daleka zatrzepotał kuprem.
Pierwsza część trekkingu zadowala nas i widokowo i pogodowo. Świeci słoneczko, krajobrazy zachwycają, aż chce się iść. Druga jednak część już nas nie rozpieszcza. Nie dość, że większość trasy wiedzie drogą dla samochodów, to jeszcze pada deszcz i walczymy z wiatrem. Wynagradzamy sobie to nocną sesją internetową. Niektórzy chodzą do McDonald’s jeść, my chodzimy połączyć się ze światem.
Po porcji natury znowu wracamy do miasta. Melbourne zwiedzamy w wietrze i deszczu. Wymarznięci i mokrzy znowu potrzebujemy pocieszenia. Tym razem na plaży w Torquay zaczynamy testowanie australijskich win.
W Australii wszyscy wydają się wyluzowani. Dużo osób wiedzie aktywny tryb życia i zdaje się, że do wszystkiego podchodzą z dystansem. Rozbraja nas ich „No worries” powtarzane przy każdej możliwej okazji. W ramach aktywności sportowej Australijczycy oczywiście surfują. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie potworny ziąb. Tubylcom (chociaż to może nie najlepsze określenie na potomków brytyjskich kolonizatorów) zdaje się to nie przeszkadzać, siedzą spokojnie na desce w oczekiwaniu na wielką falę.
Pora na jedną z większych australijskich atrakcji czyli Great Ocean Road. Droga faktycznie malowniczo wije się nad oceanem, ale znowu zalewa nas fala deszczu. Dwunastu Apostołów oglądamy już w strugach wody. Jakby nie było, mamy zaliczone. Kontynuując wodne szaleństwo jeszcze przed wieczorem załapujemy się na wieloryby pluskające się w Warranbool.
Nocujemy nad morzem. |
Plaża w Seaspray |
Plaża w Seaspray |
Którędy do domu? |
Jest na czym grzać! |
Plaża w Seaspray |
Szkoda, że nie można ich wywieźć. |
Łowy na rekina |
Kuchnia i pralnia w jednym. |
Gdzie te misie i kangury? |
Ludzie listy piszą. |
Yanekie - zatoka kaczek |
Spacerując wzdłuż zatoki |
Zatoka kaczek |
Zatoka kaczek |
Kolejny przegląd instalacji grzewczej. |
Sklep zoologiczny na drzewie. |
Tosty się robią |
Z każdej strony zagrożenie. |
Jest i kangurzyca i kangurzątko |
I miś Kolargol! |
Park Narodowy Wilsons Promontory |
Docieramy nad ocean |
Park Narodowy Wilsons Promontory |
Park Narodowy Wilsons Promontory |
Niesamowite plaże - szkoda tylko, że tak zimno. |
Park Narodowy Wilsons Promontory |
Zrobiliśmy sobie mały trekking. |
Park Narodowy Wilsons Promontory |
Parkowe sarenki |
Park Narodowy Wilsons Promontory |
Wypoczynek pod wychodkiem. |
Król Lew |
Postrach szos |
McInternet |
W ogrodzie botanicznym w Melbourne |
Zielarnia |
Ogród botaniczny |
Ogród botaniczny |
Ogród botaniczny |
Pamiątka po II Wojnie Światowej |
Melbourne |
Melbourne |
Czas na kawkę |
Dworzec w Melbourne |
Jest i pamiątkowe zdjęcie z misiem. |
Czy nie za zimno na takie wdzianka? |
So do we! Amen! |
Na wystawie rodaczki. |
Melbourne |
Melbourne |
Sztuka uliczna |
Sztuka wewnętrzna |
Trochę filmowych ciekawostek |
Mad Max |
Melbourne |
Winko w busowym domku |
Poranek w Torquay |
O wschodzie słońca |
Torquay |
Bells beach - raj dla surferów |
Bells beach |
Iść w tę mroźną wodę czy nie?! |
Nad oceanem |
Nad oceanem |
Zbliżamy się do Great Ocean Road |
No i jesteśmy |
Great Ocean Road |
Plażowiczki |
Gaz do dechy |
Great Ocean Road |
Po zejściu ze schodów Gibsona |
Dwunastu Apostołów |
Dwunastu Apostołów |
Dwunastu Apostołów |
Mostek |
Łuk |
Szalejący ocean |
Grota |
Ta czarna kropka w wodzie to wieloryb. Niestety nie chciał zapozować do zdjęcia. |
Warrnambool |
Zamykamy reklamy - jedziemy dalej. |
5-7 sierpień 2013 roku (362-364 dzień)
W różnych miejscach zdarza się nam nocować. Nasz busik daje nam dużą swobodę. Tym razem wypadło na parking w środku miasteczka. Nad ranem przy śniadaniu zagaduje nas starszy pan i proponuje pogłaskanie owieczki, po czym przynosi nam jeden całkiem już odrośnięty okaz.
W końcu wjeżdżamy na outback, a po drodze mijamy różne dziwaczne miasteczka i pociągi drogowe. Nasze rozbuchane wyobrażenia brutalnie zderzają się z rzeczywistością, gdy okazuje się, że słynne pociągi wcale nie ciągną 8 przyczep, ale maksymalnie 3 duże lub 4 małe. Na pocieszenie udaje nam się zajrzeć do kabiny jednego z drogowych potworów. Chłopaki mają tam więcej miejsca niż nasza czwórka w busiku.
Zaczynają się też pojawiać Aborygeni. Co do tego „symbolu” Australii nie mieliśmy zbyt wielkich złudzeń, ale i tak to co widzimy jest po prostu smutne. Mamy wrażenie, że biali Australijczycy albo z poczucia winy, albo raczej ot tak, dla PiAru tworzą centra aborygeńskiej kultury i sztuki, w okolicach których Aborygeni rzekomo mają nadal prowadzić swoje tradycyjne aborygeńskie życie. Jeżeli uznamy, że tradycja aborygeńska to picie taniej wódy i włóczenie się po mieście, to tak, zgodnie przyznajemy – tradycja kwitnie!
Podobnie jest pod Uluru - świętą skałą Aborygenów – wchodzić nie lzia bo to podeptanie świętości. Mamy jednak wrażenie, że Aborygeni zostali już tak otępieni procentowymi przybytkami europejskiej kultury, że już nikogo nie obchodzi czy ktoś po ich Skale depcze czy nie. Na tym temat Aborygenów kończymy, łatwo się wymądrzać jak się nie miało pradziadka kolonizatora.
Jednym z oryginalnych miasteczek po drodze jest Coober Pedy, gdzie skwar jest taki, że ludzie zagrzebali się pod ziemią. Dosłownie, podobno 80% ludzi mieszka w domach pod ziemią, gdzie temperatura jest znośna. Cóż jednak z podziemnego chłodku, kiedy i tak mieszkańcy ogarnięci są opalową gorączką i dzielnie przekopują okolice w poszukiwaniu tego jedynego opala, który ustawi ich na całe życie.
Baranek na głowie, owieczka na rękach - czyli Krzyś o poranku. |
Przez łaki, przez pola. |
Eksplorujemy |
Stoi na stacji |
Ktoś zaparkwał i zapomniał? |
Monopolowy tylko dla zmotoryzowanych |
Gospodyni zaprasza |
Pranko w busie |
Rzepakowo |
Niezły camper |
Pierwszy road train |
Karmienie |
W drogę |
Port Augusta |
Kangury |
Zaczyna się powoli robić czerwono |
Daleko jeszcze? |
W drodze na outback |
No i wylądował |
Rakiety w Woomera |
Rakiety w Woomera |
Piękne zachody słońca |
Ciąg dalszy |
Poranna toaleta w Coober Pedy |
Coober Pedy |
Coober Pedy |
Opalowa gorączka |
Wizerunku tej osoby dla jej bezpieczeństwa nie opublikujemy. |
Cenny łup |
Nożownik atakuje zbieraczy opali |
W podziemnym kościele |
Miejska sztuka |
Po co kopać skoro można kupić? |
Coober Pedy |
Gwiezdne wojny |
Kopacz |
UFO |
Coober Pedy |
Coober Pedy |
Podziemny domek w Coober Pedy |
Podziemny domek w Coober Pedy |
Dzisiejsi Aborygeni |
Pociąg drogowy |
Tirówka |
Pociąg drogowy |
Okolice Coober Pedy |
Mięsko? |
Outback ciąg dalszy |