6-9 wrzesień 2014 roku (759-762 dzień)
... czyli wyżej żeglować się nie da
Pierwszy rzut oka na Jezioro Titicaca sprawił nam zawód. Plaża brudna, mnóstwo ludzi i w ogóle jakoś nie tak, jak miało być. A jeszcze przyjechaliśmy późno i zmarznięci bo po drodze mieszkańcy jednej z wiosek urządzili sobie blokadę z rzucaniem kamieniami i butelkami. Objazd był, ale wąską gruntową dróżką, gdzie spotkanie ciężarówki z autobusem skończyło się kolejną blokadą. My na szczęście jakoś boczkami po błocie i rozlewisku wydostaliśmy się z tego galimatiasu. Reszta spędziła tam jednak pewnie kilka ładnych godzin.
Dopiero przejażdżka brzegiem jeziora ujawniła, że naprawdę wygląda pięknie i podziwianie go z brzegu Copacabany nie jest najlepszym pomysłem. Trochę nas zawiodła Isla del Sol, czyli największa wyspa na jeziorze. Mogliśmy się w zasadzie tego spodziewać ponieważ jest bardzo turystyczna, ale wyskakujące co chwilę z krzaków babcie zmuszające do kupienia kolejnego biletu, żeby przejść przez wioskę to już gruba przesada.
Do tych bardziej przyjemnych aspektów pobytu nad jeziorem można zaliczyć pyszne rybki przyrządzane na różne sposoby
Copacabana słynie ze święcenia pojazdów. Boliwijczycy i Peruwiańczycy, którzy zakupili nowe samochody udają się do miasteczka, gdzie ksiądz przechodzi z wiaderkiem święconej wody, odprawia modły i z całą powagą święci pojazd. Później właściciele jeszcze oblewają go szampanem i można jeździć!
Objazd blokady. Cudem udało się jakoś śmignąć pomiędzy ugrzęźniętymi pojazdami. |
Titicaca, największe z tych najwyżej położonych jezior żeglownych na świecie (poziom lustra wody 3812 m n.p.m.). |
Krótka przeprawa promem |
Copacabana |
Miejsce znane ze święcenia wszelkiej maści pojazdów (Basílica del Santuario de Copacabana). |
Pojazdów nie święci się ot tak. Trzeba je najpierw odpowiednio przystroić. Wszystkie niezbędne atrybuty do chrztu można zakupić pod kościołem. |
Krótka ceremonia i jazda do następnego wozu. |
Nie zdecydowaliśmy się na ceremonię z udziałem naszych motorków, ale szampan kusił. |
Twarzowy kapelusz |
Wrota do bazyliki |
Pomnik przed bazyliką |
Nie myślcie, że jest z niej taka świętoszka. Po prostu kremik wciera, żeby się od słońca zbytnio nie pomarszczyć. |
Znowu przy bazylice |
Na mercado central raczymy się smażonkami bunueles i ostatnim boliwijskim api. |
Na głównym placu w Copacabana |
Na głównym placu w Copacabana |
Kolejne uroczystości przed bazyliką. Już nie święconą ale bąbelkową wodą po silniku. |
Rundka nad jeziorem to punkt obowiązkowy wizyty nad Jeziorem Titicaca. |
Przystań |
"Ło matko! Który to mój jacht?" |
"Como se llama llama? Bo kotek se llama Mruczek." |
W porcie |
Trochę nadjeziornej grafiki. |
Virgen de Copacabana rusza na wycieczkę po jeziorze. |
A ta ... też rusza na wycieczkę! |
Świąt w Boliwii co nie miara, szczególnie tych kościelnych. Wiwat na cześć Virgen de Copacabana! |
Pyszna trucha czyli pstrąg. Z grilla albo chicharon, czyli smażona w kawałeczkach. |
Czas na wycieczkę do inkaskiego obserwatorium astronomicznego. |
Bardziej zaciekawiły nas widoki w stronę dolną niż górną. |
Szczególnie widoki z cyklu stadiony świata! |
Długo się kręciliśmy po skałkach szukając obserwatorium... |
i |
Było leżakowanie i wysiadywanie głazów. |
Dopiero z góry dostrzegliśmy, że skałki, które wcześniej minęliśmy to właśnie obserwatorium. |
Czyżby gdzieś przy bazylice? |
Akcent polski w bazylice |
Poświęcone to teraz można poplotkować. |
Czyżby sprzedawanie świec było najnudniejszą robotą świata? |
W drodze na punkt widokowy |
Wspinamy się na Cerro Calvario |
Widok na plażę. Z góry Copacabana wygląda dużo lepiej. |
Cerro Calvario |
Jezioro Titicaca |
Jezioro Titicaca |
Czekamy na zachód słońca |
Wyścig |
Jezioro Titicaca |
No i doczekaliśmy się |
Kolejny dzień to wycieczka wzdłuż brzegu jeziora |
W Yampupata strasznie wiało, więc na piknik musieliśmy znaleźć inne miejsce. |
Jezioro Titicaca |
Jezioro Titicaca |
"Już czas na piknik. O nareszcie!" |
Copacabana |
Nie obyło się również bez rejsu na Isla del Sol. Szofer nonszalancko steruje pęciną. |
Museo de Oro w Challapampa |
Challapampa i "greckie" plaże. |
Challapampa i "greckie" plaże. |
Isla del Sol i kaktus San Pedro (odlotowo halucynogenny). |
Isla del Sol |
Roca Sagrada |
Trzeba dotknąć, zamknąć oczy, pomyśleć życzenie... jest moc! |
Zioła |
Ruiny Chincana |
Ruiny Chincana |
Mesa Ritual - to tu zarzynano niewinne llamy. |
Isla del Sol |
Drogą Inków przez wyspę |
Isla del Sol |
Tarasy na Isla del Sol |
"Jestem taka ładna!" |
Wszędzie szukaliśmy... Była droga Inków, pomniki Inków, ale kawy Inki nie znaleźliśmy. |
Średniowieczne czółno. Niech Was nie zmyli drapieżny dziób... To nie wikingowie... |
Okadzanie |
Wycieczka wraca na stały ląd. |
Samochody do chrztu się rozjechały i kramiki się zwinęły. Copacabana idzie spać. |
Czas pożegnać Boliwię! Chwila zadumy w kapliczce... i w drogę. Peru czeka! |
Garść praktyczna: > przeprawa promem w kierunku Copacabany - 35 BOB za dwie osoby, dwa motory i Jadźwinga; > nocleg w Copacabana w hotelu Emperador - 50 BOB (z łazienką i TV); > wycieczka na Isla del Sol - 25 BOL/os. (dodatkowo 10 BOB za muzeum złota i wioskę Challapampa, 15 BOB za przejście drogą Inków, 5 BOB za wioskę Yumani); > pyszna rybka trucha (pod każdą postacią) w nadbrzeżnych namiotach 25 BOL; > za święcenie pojazdu - co łaska. |
31 sierpień – 5 wrzesień 2014 roku (753-758 dzień)
... czyli drogą śmierci na wakacje
Nareszcie ciepło. Wystarczyło odjechać kilkadziesiąt kilometrów od La Paz, zjechać prawie dwa kilometry w dół, przejechać przez zimną i ośnieżoną przełęcz i zaliczyć drogę śmierci, żeby w końcu znowu spać bez skarpetek. Droga śmierci obecnie jest już turystyczną atrakcją. Miejscami jest jednak bardzo wąska i położona nad przepaścią, więc jak spotkali się na niej boliwijscy kierowcy, którzy zamiast myśleć mrugają światłami to i przyczynek do nazwy się znalazł.
Zatrzymaliśmy się w bardzo popularnym w Coroico pensjonacie Sol y Luna. Wcale nas nie dziwi, że miejsce cieszy się takim zainteresowaniem bo i tarasik jest i hamaczki i zielono wokół. Nad ranem budziły nas ptaki, których słodki trel około ósmej zamieniał się w straszliwe krakanie. Jednym słowem Państwo mieli relaks.
Wracając z jednej wycieczek po okolicy odkryliśmy miejsce ze świeżymi wypiekami. Do relaksu dodaliśmy więc cowieczorny rytuał wstępowania na ciasto pod miejscową podstawówką
Wydostanie się z La Paz w kierunku "wakacji" łączyło się z przekroczeniem wysokogórskiej przełęczy (4800 m n.p.m.) |
Blisko śniegu |
Zrobiło się trochę zimno |
Jednak po kilkudziesięciu kiometrach zaczęły nam towarzyszyć ciepłe podmuchy powietrza. |
Początek drogi śmierci - strach się bać! |
Trasa wyglądała całkiem przyjemnie |
A co najważniejsze nikt nas z na przeciwka nie niepokoił. |
Wodospad |
Tu, nad drogową rzeczką, dochodziło chyba najczęściej do wypadków. |
Był nawet czas na pamiątkowe zdjęcie na drodze śmierci. |
Widoki z drogi śmierci |
W oddali Coroico |
Wciąż daleko do wakacji |
To nie jest nasz hotel ale codziennie przechodziliśmy obok cmentarza w Coroico (co prawda niektóre hostele oferują kapsuły do spania). |
Coroico położone jest na wysokości 1525 m n.p.m. Czyli witamy w tropikach! |
Widok na dolinę |
W naszym apartamencie - jeden z wakacyjnych przebojów: kanapki z awokado i rzodkiewką. |
W zaroślach hotelu Sol y Luna |
Babciu, czy to bajeczka o pszczelarzu ... czy o strzelaniu?! |
W ogrodzie Sol y Luna |
W ogrodzie Sol y Luna |
W ogrodzie Sol y Luna |
Z cyklu stadiony świata: Coroico |
Pole koki |
I znowu polowanie na motyle nie uwieńczone rozkładówką. Uwierzyć trza na słowo, że okaz był ogromny i miał niebieskie skrzydła. |
Spacery po okolicach to przygoda pełna niepodzianek. |
Koń na ścieżce |
Ten już się trochę dał obfotografować. |
Są i awokado. Niestety ciut za twarde. |
Banany też niedojrzałe i mandarynki kwaśne. Kiepsko trafiliśmy! |
Na spacerze |
Bananowo |
Okoliczna wioska |
Zdobylismy też lokalny szczyt - Uchumachi (2480 m n.p.m.) |
Milusiński pluszak kąpal się z nami każdego dnia (wielkość: pół dłoni) |
Charakterystyczne gniazda Psarocoliusów, czyli ptaków z rodziny kacyków. Pięknie nurkowały do swoich chat. |
Tym razem wybraliśmy się na spacer do... |
... wodospadów. Drugie śniadanie w wyjątkowych okolicznościach. |
Na głównym placu w Coroico |
Po wysokogórskich miesiącach miejsce to było dla nas jak raj. |
Relaks na tarasie |
Waletował w naszym pokoju. |
A w oddali zimno! |
Czas wracać. Ta sama droga, ten sam mróz. |
I znowu na wysokości 4800 m n.p.m. Tym razem śmigniemy przez La Paz i ruszamy nad jeziorko... |
19-24 sierpień 2014 roku (741-746 dzień)
... czyli spotkania na szczycie
W końcu dotarliśmy do La Paz. W pierwotnym planie to tu mieliśmy zapisać się na hiszpański. Przede wszystkim jednak do La Paz mieliśmy dotrzeć wcześniej bo już od co najmniej dwóch miesięcy czekała tu na nas połowa namiotu (w ramach gwarancji MSR wymienił nam na nową wewnętrzną część namiotu – jednak co firma, to firma!). Dobrze się jednak złożyło, bo w tym samym czasie La Paz odwiedziła Anaelba, z którą już raz udało nam się spotkać w Santiago de Chile. Całkiem przypadkiem udało się nam także ujrzeć Evo Moralesa – prezydenta Boliwii. To spotkanie o mały włos nie doszłoby do skutku, a to wszystko przez niewiarę Krzyśka w moją intuicję. Otóż, idziemy sobie wczesnym rankiem na śniadanie, a tu ulica zastawiona przez policję i to dokładnie pod Bankiem Centralnym. Mimo, że bez śniadania i bez kawy, a może właśnie dlatego, oczywiste mi się wydało, że zaraz nadjedzie prezydent. Niewzruszony moimi przeczuciami Krzysiek poszedł jednak dalej. A tu nadjeżdżają limuzyny i z jednej z nich wychodzi właśnie Evo. Na szczęście Krzysiek wrócił i w ostatnim momencie zdążył strzelić fotkę. A wystarczyła odrobina wiary w małżonkę i byłoby zdjęcie z dwóch metrów i na wprost!
Pamiętacie program Martyny Wojciechowskiej o walczących cholitach? To właśnie odbywa się w El Alto – miasteczku nad La Paz (dosłownie nad – La Paz położone jest w dolinie, a El Alto na płaskowyżu prawie dwieście metrów wyżej). No cóż, szoł jest raczej marnej jakości i o ile o gustach się nie dyskutuje to nie potrafię zrozumieć jak to jest, że kiedy walczą ze sobą faceci to jest śmiesznie i akrobatycznie, a jak walczy facet z cholitą to ta druga jest zawsze poniżona, opluta, wytargana za włosy i po całej zabawie wygląda po prostu okropnie. Dobrze wiem, że „walki” są ustawiane jak w amerykańskim wrestlingu, ale dlaczego powtarza się zawsze ten sam scenariusz? Jedna z kobiet wydawało się, że ma większe fory u organizatorów bo obyło się bez oplucia i targania za włosy. Za to na zmianę atakowali ja i przeciwnik i sędzia. W skrócie cały pokaz najpierw mnie zdenerwował, a potem potwornie znudził. W dodatku obcokrajowcom, nawet jak sami dotrą na miejsce, nie chcą sprzedać biletów w normalnej cenie i zmuszają do zasiadanie w strefie VIP. Do tego dostajesz przekąskę i prawo do dwukrotnego skorzystania z kibelka. Ależ się uśmialiśmy, gdy po fakcie obejrzeliśmy program Martyny i okazało się, że nawet gwiazda telewizyjna musiała kupić turystyczny bilet. Jej reakcja na sposób ustawienia walk też była podobna. To pewnie kobiecy punkt widzenia. Krzysiek twierdzi, że chodzi o wzbudzenie sympatii do cholity, która i tak na koniec wygrywa. Tylko jaki jest przekaz? Kobiecie można pomóc, polubić ją i pozwolić wygrać, ale najpierw trzeba ją porządnie zmaltretować i pokazać gdzie jej miejsce?
Starczy tego feminizowania, teraz będzie o kosmoludkach. Jakieś 70 km od La Paz znajduje się Tiwanaku – przedinkaskie ruiny. Obok Tiwanaku są też ruiny Puma Punku, które podobno są od tych pierwszych o wiele starsze. Ruiny te składają się między innymi z precyzyjnie wyciętych bloków w kształcie litery „H”. Mędrcy tego świata twierdzą, że wtedy nie było maszyn, które mogłyby to wyciąć z taką perfekcją, na co inni mędrcy stwierdzili, że w takim razie musiały to być kosmoludki. My też obstawiamy za kosmoludkami.
Pewnego wieczoru siedzimy sobie w pokoju i piszemy mejle. Wysłaliśmy wiadomość do Tiny i Thomasa (niemieckich motocyklistów, których już dwa razy spotkaliśmy), a tu odpowiedź w ciągu kilku sekund. Okazało się, że w tym samym czasie pomyśleli o nas i tak kontrolnie dali nam znać, że są w La Paz i zostaną pewnie jeszcze jeden dzień bo mają problem z motorem. Almut i Simon też zaliczyli jakąś awarię i tym oto sposobem, znowu bez umawiania się zaliczyliśmy wieczór przy jedzonku i winie.
Tym oto sposobem La Paz stało się dla nas miejscem spotkań planowanych i tych całkiem przypadkowych.
Jeszcze tylko kilka pagórków i będziemy na płaskowyżu. |
Ale zanim to nastąpiło zjedliśmy obiad na przełęczy. A tam poznaliśmy sympatycznego Boliwijczyka, który wracał właśnie z pracy w Brazylii. |
Trafiliśmy przy okazji na świąteczny targ. |
Było kolorowo |
Tak wciąż ubierają się niektórzy Boliwijczycy. |
Przepiękny strój |
Karuzela w Patacamaya |
No i dotarliśmy do La Paz! |
Katedra Metropolitana de La Paz |
Plaza Murillo a w tle Palacio Legislativo de Bolivia. |
Pewnie spisuje sny koleżanek |
W katedrze |
W kościele św. Franciszka |
Ambona |
Trochę sztuki miejskiej |
Przy Comedor Camacho |
Warta przy Palacio de Gobierno |
Atak gołębi na Plaza Murillo |
To się nazywa gruchać! |
Uwaga! Uwaga! Señoras y señores, przed Państwem... |
... prezydent Boliwii - Evo Morales! Ta-dam! To ten na schodach z fryzurą niczym czapka. |
La Paz |
Campesinos na Plaza Mayor |
Z wizytą w muzeum |
Czas na nową atrakcję La Paz - przejażdżka teleferico. |
Teraz już wszyscy będą widzieć kto pierze w niedzielę. |
Na stacji teleferico w El Alto. |
Biały miś, dla dziewczyny... |
Na bazarze w El Alto |
El Alto rozrasta się w bardzo szybkim tempie. |
A centrum La Paz znajduje się w dole, na wysokości 3650 m n.p.m. |
Zbocza porastają czerwonymi domostwami. |
Cmentarz w La Paz z lotu ptaka |
Mercado de las brujas trochę nas zawiodło. |
Suszone płody lam podobnisz przynoszą szczęście, wystarczy tylko zamurować zwierzaczka w mieszkanku. |
Mercado de las brujas |
Dres pilnuje lam |
Kolorowo na bazarze |
Museo de la Coca i wzór na odlotowy proszek |
Komuś się zachciało koki-coli |
Motocyklowe spotkanie na szczycie! |
Plaza Murillo nocą - gdzie się podziały gołębie? |
Macho comacho, czyli śniadanie w wersji ciężkiej. |
A dla dam - tojori z quinoi |
La Paz |
Wiadukt przy Mercado Lanza |
Widok na centrum La Paz |
Tu zdaje się egzamin na elektryka |
Ruszyliśmy na drugi koniec miasta - Valle de la Luna |
Kramik przy dolinie |
Dolina Księżycowa |
W tle Diabelski Młyn |
Valle de la Luna |
Valle de la Luna |
Z cyklu spotkania na szczycie - z Anaelbą na kolacji w San Miguel (Muchas gracias por tu ayuda!) |
Kolejnego dnia ruszyliśmy na wschód |
Na horyzoncie Cordillera Real |
Tiwanaku, zaczynamy od obiadu w części współczesnej miasteczka |
Tiwanaku |
Na głównym placu w Tiwanaku |
Muzeum z głowami zoomorficznymi |
I z innymi cudami znalezionymi w ruinach |
Piramida Akapana - 800 metrów obwodu, 7 tarasów i 18 metrów wysokości. |
Mury świątyni Kalasasaya |
Mury zewnętrzne świątyni Kalasasaya |
Mury zewnętrzne świątyni Kalasasaya |
Gdzieś w polu |
Puerta de la Luna |
Kompleks archeologiczny Tiwanaku |
Puerta del Sol to monolityczna rzeźba z andezytu, waży 10 ton i ma wysokość 3 metrów. Płaskorzeźby stanowią podobno kalendarz słoneczny. |
Monolito Fraile - rzeźba o wysokości 3 metrów. |
Monolito Ponce |
Monolito Ponce w świątyni Kalasasaya |
Brama świątyni Kalasasaya |
Mury zewnętrzne świątyni Kalasasaya |
Mury zewnętrzne świątyni Kalasasaya |
Schody i brama świątni Kalasasaya |
Templo semisubterráneo, czyli świątynia znajdująca się dwa metry poniżej poziomu otaczającego ją terenu. |
Wewnątrz zdobią świątynie głowy |
Jest ich 175 plus jedna Sławna |
Templo semisubterráneo i świątynia Kalasasaya |
Tiwanaku |
Piramida Akapana |
W muzeum |
W muzeum |
W muzeum |
W muzeum |
A na deser zostawiliśmy sobie ruiny Puma Punku |
To tu archeolodzy zaczynają wątpić w reguły architektoniczne, których się uczyli. |
Precyzyjne cięcia budzą zdziwienie |
Szczególnie zagadkowe są bloki w kształcie litery "H". |
Puma Punku |
Puma Punku |
Puma i brak drugiego jeźdźca |
Cordillera Real |
Huayna Potosi, czyli jeden z następnych celów naszej włóczęgi. |
A na horyzoncie Illimani (6438 m n.p.m.) najwyższa góra Cordillera Real |
La Paz |
La Paz |
Tuż przy naszym hostelu odbywały się międzyszkolne pokazy taneczne. |
Mieliśmy przegląd strojów i tańców boliwijskich |
Niczym w karnawale |
Pokazy taneczne |
Pokazy taneczne |
Pokazy taneczne |
Pokazy taneczne |
Pokazy taneczne |
Psiapsiółki |
Pokazy taneczne |
Oprócz uczniów wystąpili także nauczyciele |
Pokazy taneczne |
Paker |
Pokazy nóg |
Pokazy taneczne |
Na hostelowym dziedzincu mieliśmy codziennie koncerty oraz pokazy żonglerskie. Miejsce upodobali sobie uliczni artyści głównie z Argentyny. |
Znowu w teleferico. Tym razem mijamy korowód taneczny. |
Teleferico |
W oczekiwaniu na Cholitas Wrestling w El Alto |
Póki co kobiety są tylko na widowni i wcale nie walczą |
Jest pierwsza cholita |
Walka oczywiście nie będzie równa |
Zaczęło się obiecująco - później były wciry i poniżanie niewiasty... |
... ale skończyło się przewidywalnie. |
Ulubienica widowni - Cholita Simpatica |
Czas na walkę dnia! |
Ta bijatyka mogła się podobać. Było dużo akrobacji i śmiechu. |
Walki |
Walki |
Salta |
Jest i ulubienica |
Sędzia wymierza sprawiedliwość |
Cios poniżej pasa |
"Nieoczekiwane" zwycięstwo! |
Kolejna cholita zagrzewa publikę |
Ten młodzieniec nie był zainteresowany zawodami |
Wilkołak nie miał litości. Sędzia i męska cholita więcej już nie będą walczyć! |
Garść praktyczna: > Hostal Carretero - pokój dwuosobowy z łazienką 80 BOB > walki cholit w El Alto w każdą niedzielę, dla turystów tylko w strefie VIP - 50 BOB (warto podjechać teleferico Rojo) > w Tiwanaku na jedzenie lepiej podejść w pobliże rynku głównego (zupa i drugie danie po 12 BOB) > tanio i smacznie w pobliżu centrum można zjeść w Mercado Comacho lub Mercado Lanza |
25-30 sierpień 2014 roku (747-752 dzień)
... czyli zimowe wejście Polaków na Huayna Potosi!
Oj, fanie by było być bohaterem takiego nagłówka i jeszcze z nazwą jakiejś tzw. poważnej góry w tle. Tymczasem wdrapaliśmy się na bardzo turystyczną, obleganą przez wielu i łatwą technicznie Huayna Potosi. Dla nas jednak to pierwszy w życiu sześciotysięcznik i pierwsze wspinanie się po śniegu i lodzie. Coby dodać sobie splendoru, zaznaczamy, że nie jest tak, że każdy na taką Huayna Potosi wchodzi. Z naszej siedmioosobowej grupy weszliśmy tylko my i jeszcze jeden chłopak. Aż tak łatwo więc nie jest. Niezależnie od formy brakuje tlenu, można dostać zadyszki, a wchodzi się bardzo powoli drepcząc kroczek po kroczku. Daliśmy jednak radę i już dawno nie czuliśmy takiej euforii. Tuż pod szczytem mieliśmy jeszcze okazję spojrzeć na rozświetlone La Paz, by już za chwilę na samym czubku oglądać przepiękny wschód słońca. Widok był niesamowity. Pierzyna z chmur, a z niej wystające szczyty i pomarańczowe słońce. Schodząc, gęby same nam się uśmiechały, szczególnie, że dopiero teraz mogliśmy podziwiać widoki po drodze. Wspinaczkę na szczyt zaczyna się w nocy, więc jedyne na co patrzysz to własne stopy. Dopiero przy schodzeniu zaczynasz też odczuwać jaki wysiłek właśnie wykonałeś. Schodzimy czując się jak zombi, a po dotarciu do La Paz, zaopatrzeni w jedzenie, żeby już nigdzie nie wychodzić dogorywamy jeszcze kolejnego dnia. Satysfakcja jest jednak ogromna, choć krótka. Hmm, chciałoby się więcej… Może w Ekwadorze?
Zaczynamy od przymiarki sprzętu |
Kolos w tle - 6088 m n.p.m. |
Trzeba się upewnić, że dojedziemy ze sprzętem |
Laguna |
Niesamowite kolory na naszej drodze |
Śnieżek na szczycie |
Nasze refugio nad turkusową wodą |
Po jednej stronie tama... |
...a po drugiej małe strumyczki. |
Oklapnięte uszko ma! |
Po obiedzie ruszamy na trening na lodowiec. |
Huayna Potosi |
Huayna Potosi |
Czas na szlifowanie techniki |
Huayna Potosi |
Huayna Potosi |
Pogoda nagle się popsuła a Sława przykuta do ściany |
Trochę czterokończynowej gimnastyki |
Dzień drugi czyli ruszamy do wyższej bazy |
Ślicznotka na szlaku |
Widoków brak |
Lodowiec w dole |
Źródło wody przy łopacie |
Odurzony Kevin. Lepiej pójść w "krzaczek". |
Górna baza na wysokości 5300 m n.p.m. |
Chłopcy się starali i upichcili parówki z kluskami. |
W górnej bazie |
Na chwilę chmury się rozeszły |
Illimani w oddali |
Ruszyliśmy o drugiej w nocy. Przed nami kilka godzin człapania na szczyt. |
Nad chmurami |
La Paz miga w oddali |
Na ostatniej grani |
Raki się zbuntowały |
Nie będziemy pierwsi na szczycie tego dnia ;) |
Idelany timing - ostatnie metry i w nagrodę czekać będzie na nas wschód słońca! |
Huayna Potosi zdobyta! |
Hura-hura-hura! |
Trochę okolicznych widoków |
Wszystko jakieś takie mikre |
Luis i Sława zdobywcy! |
Może jeszcze z tej strony |
Wschód specjalnie dla nas |
Euforia |
Trochę osób jeszcze zmaga się z wysokością i wysiłkiem |
Ze światlem słonecznym odkrywamy gdzie jesteśmy |
A ku ku! |
Huayna Potosi rzuca piramidalny cień. |
Jeden z trudniejszych odcinków tuż przy szczycie |
Na trasie odkryliśmy trzy szczeliny i trochę lodowych rzeźb. |
Niektórzy się poddali a inni jeszcze próbują |
Huayna Potosi |
Przy ścianie |
Ślicznie wydaptane |
Huayna Potosi |
Kraina lodowa |
Huayna Potosi |
Huayna Potosi |
Coraz niżej |
Górski lans |
Jeziorko w tle |
Wejście zajęło nam 5 godzin a na dół zbiegliśmy w godzinę |
Tego samego poranka schodzimy do pierwszej bazy |
|
Aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilka godzin wcześniej byliśmy na szczycie. |
Nasza ekipa |
Kolacja mistrzów! Saludos Kevin! |
Czas na odpoczynek w La Paz |
La Paz |
Na placu San Francisco |
La Paz |
Saltenie... |
... kanapka z chorizo ... |
... i soczki! Umilamy sobie czas w La Paz! |
Na pożegnanie koncert muzyki boliwijskiej. |
Skoczne rytmy |
Maestro stroił a później dwoił się i troił |
Teatro Charango w komplecie na scenie. |
Garść praktyczna: > Huayna Potosi to jeden z najłatwiejszych sześciotysięczników. Główne problemy wspinających się dotyczą zazwyczaj braku odpowiedniej aklimatyzacji; > koszt wycieczki trzydniowej z dwoma noclegami waha się od 950 do 1400 BOL > możemy polecić agencję Huayna Potosi - cena 1100 BOL. > Teatr Charango to muzyczna opowieść o Boliwii w Muzueum Instrumentów - w soboty o godz. 19 - koszt 20 BOL. |
11-18 sierpień 2014 roku (733-740 dzień)
... czyli śladami dinozaurów
Zdarza się, że miejsca, o których wcześniej się nie słyszało i które nie są najbardziej popularne w danym kraju, okazują się jednymi z najlepszych na trasie. Tak było z parkiem narodowym Toro-Toro. Popatrzyliśmy na zdjęcia w Internecie i pomyśleliśmy, że znowu trochę skałek i krzaczków, czyli nic nowego. Torotoro pozytywnie nas jednak zaskoczyło. Fajne góry, przepiękny i chyba najgłębszy z dotychczas widzianych kanion, ślady dinozaurów i niesamowita jaskinia. Sama droga prowadząca do parku też nas zachwyciła. Niestety wymagania parku są takie, że wszędzie trzeba chodzić z przewodnikiem. O ile w jaskini przewodnik jest konieczny, to w innych miejscach przyjemniej by było poszwendać się w swoim tempie. Na szczęście trafił nam się fajny przewodnik i trójka wesołych Boliwijczyków. Koszt przewodnika (bardzo niewielki) zaliczyliśmy w poczet kosztów nauki hiszpańskiego. Z naszymi towarzyszami przez jeden dzień nagadaliśmy się więcej niż przez dwa tygodnie mieszkania w Sucre.
Po drodze do La Paz odwiedziliśmy jeszcze Cochabambę. Miała to być boliwijska stolica kulinarna, a z naszych doświadczeń wynika, że co najwyżej stolica fastfoodowa. Jak zwykle miejscowe bazarki uratowały sytuację. Poza tym w Cochabambie nic specjalnego do zobaczenia nie ma. Wyjątek stanowi klasztor św. Teresy. Klasztorów widzieliśmy już wiele, ale w tym faktycznie czuć specyficzny klimat. Jakoś łatwiej sobie wyobrazić jak wyglądało klasztorne życie. A nie wyglądało zbyt różowo. Zakonnice nie mogły się kontaktować ze światem zewnętrznym, a rzadkie spotkania z rodziną odbywały się przy czujnym oku i uchu siostry przełożonej i bez możliwości zobaczenia, a co dopiero dotknięcia, bliskich. Rodzina nie mogła uczestniczyć nawet w pogrzebie. Ciekawostką jest to, że do klasztoru przyjmowano nowicjuszkę dopiero po śmierci jednej z sióstr. Dlatego lista wszystkich zakonnic z kilkuset lat mieści się na jednej kartce papieru. Obecnie zakonnice mieszkają w bardziej nowoczesnej części. Kolejnych przyjęć już nie ma, a klasztor zostanie zamknięty wraz ze śmiercią ostatniej z sióstr.
Jadąc do Parku Narodowego Torotoro musieliśmy zrezygnować z asfaltu. Za to widoki mieliśmy bardzo przyjemne. |
Postój w Mizque. Akurata w niedzielę jest tu największy targ w okolicy. Poza tym pompony są chyba w modzie. |
Punkt centralny każdego miasteczka. W Mizque trafiliśmy na placu na takie oto gustowne figury. |
Mizque |
Pyszna ryba na wiejskim targu. Ciekawe ile teraz taka przyjemność kosztuje nad Bałtykiem - tu 7,5 zł. |
Kanion w drodze |
Most Libertadores |
Przekraczamy kolejny łańcuch górski. |
Woda rzeźbi tu ciekawe krajobrazy. |
Przystanek na drugie śniadanie. Laguna na wysokości około 4000 m n.p.m. |
Kaktusowe okolice. Zjeżdżmy na płaskowyż w okolicy Cochabamby. |
Przystanek na nocleg zorganizowaliśmy sobie w Tarata. |
Tarata i wieża zegarowa |
Tym razem wierzgający koń na rynku głównym. |
Krety atakują! |
Ten to ma relaks! |
Tarata to jedno z ciekawszych pokolonialnych miasteczek w Boliwii. |
Puetne de Melgarejo ale rzeki brak. |
Miasteczko leży na wysokości 2766 m n.p.m. Przed państwem dom jednego z byłych prezydentów. |
Zakon Franciszkanów |
W kościele można odnaleźć relikwie Św. Seweryna - patrona deszczu. |
Architektura tej świątyni jest neoklasycystyczna z wpływami baroku, natomiast wnętrze to głównie styl romański. |
Czekamy na wizytę w klasztorze. Przeorem jest tu nasz rodak. |
Dziedziniec klasztoru |
Najciekawsza sala udostępniona zwiedzającym. Niestety zakonnicy zaprzestali produkcji szlachetnego trunku. |
Tarata |
Na placu główny znajduje się neoklasycystyczny kościół San Pedro z XVIII wieku z ciekawymi organami. |
W Boliwii figury przedstawiające Chrystusa często mają naturalne włosy. |
Po krótkim postoju ruszamy w stronę Torotoro |
Zaczyna robić się malowniczo i kolorowo. |
Skały jak plastry |
Serce |
Zupa mani, czyli orzeszki ziemne z odrobiną warzyw i makaronem. |
Przekraczamy rzekę Jaya Mayu |
Wiało konkretnie tego dnia |
Plac zabaw |
Przepiękna trasa przez całą dolinę |
W drodze do Torotoro |
Zatrzymywaliśmy się co kilka kilometrów, żeby nacieszyć oczy widokami. Jednak coś nas jeszcze zaskakuje! |
Ruszamy pod górkę w kierunku parku |
Bienvenidos! |
Wioska Torotoro i charakterystyczne skały |
Powitaniom nie było końca. |
Nowy mieszkaniec Torotoro. Na pewno wygrał plebiscyt tutejszej Gazety Wyborczej. Co miasteczko to obyczaj, więc tu plac główny opanowały dinozaury. |
Czas na pierwszą atrakcję parku... |
... krętymi drogami jedziemy na wysokość 3800 m n.p.m. |
...mijamy owieczki... |
... i pastereczki.. |
...kilka domostw... |
...trochę flory... |
...i jesteśmy. Przed nami, pod nami i obok nas Ciudad de Itas. |
A tu między innymi wyjątkowe formacje skalne. |
Przy naturalnym filarze. |
W jaskini z Pati, Groverem i Gabrielem. |
Oto ściana |
Zagubiona w korytarzach |
W skalnym mieście Itas |
Kaktusowy komin |
Ciudad de Itas |
Gigantyczny żółw |
Naskalne pradawne malowidła |
Idelany na rózgę |
Kolejne jaskinie |
Dach był nazywany w języku hiszpańskim "ptakiem Inków" ale w qechua oryginalnie chodziło o innego ptaszka. |
Vivi i Grover w trakcie sesji |
Gabriel tworzy dinozaura |
Ciudad de Itas |
Ciudad de Itas |
Ciudad de Itas |
Gigantyczne ściany |
Ciudad de Itas |
Oryginalne kształty i formy skał |
Arbol de Piedra w Torotoro |
Mimo blisko 4000 m n.p.m. trochę osób tu pomieszkuje. |
Czas na drugą atrakcję tego dnia - zbliżamy się do jaskini Umajalanta. |
Puente Colgante |
Gabriel sprawdza czy ślady nie urosły ;) |
W okolicy można znaleść mnóstwo śladów dinozaurów. Przewodnicy wypełniają je kolorowym piaskiem, co by szybciej pobudzić wyobraźnię turystów. |
Torotoro |
Krajobrazy jak z innej planety |
Zaopatrzeni w specjalistyczny sprzęt ruszamy do jaskini |
Ten dinuś był mały i miał nadwagę. |
Za chwilę pogrążymy się w ciemnościach. |
Zaczynam wchodzenie do jakini, i jak się prezentuję? |
W jaskini |
Piersze stalaktyty |
Trochę przeciskania... |
...i schodzenia po linie |
Speleolodzy w komplecie! |
Ten idzie na głębszy rekonesans. |
Niestety zanim jaksinia zaczęła być chroniona w ramach parku narodowego, ludzie zabierali sobie stalaktyty na pamiątkę. |
A tu sombrero! |
W jaskini spędziliśmy prawie 3 godziny, można się trochę zmęczyć. |
W październiku wybory, więc mieszkańcy okolicznych wiosek muszą się zgłosić po dowód osobisty. |
Tu mieszkał kiedyś jakiś bogaty Hiszpan. |
Tu przespacerował się trochę większy okaz prehistorycznego gada. |
Torotoro |
W kamiennym teatrze. Podobno bardzo popularne miejsce na nagrywanie teledysków. |
A tu kamienny mostek. |
Jeszcze jeden gigozaur. |
Drugiego dnia już bez wesołych Boliwijczyków, tylko z Gabrielem. |
I jeszcze trochę skałek. |
I w końcu kanion. Na żywo jest jeszcze większy. |
Jadźwing długo dochodził do siebie po nadużywaniu chilijskiego wina. W końcu doszedł do formy i pozuje. |
Strzała - kradziejka |
Mszany wodospad |
Wokół sucho, a tu i morko i zielono! |
I jeszcze Krzysiek skacze niedościgle! |
W pogoni za Gabrielem |
Te i wcześniejsze zdjęcia to już w środku kanionu. |
Kanion |
Resztki rzeczki |
Wielka Stopa tu był! |
Torotoro |
Wyglądam jak trawa, chociaż jestem robalem. |
Śmieszne grzybko-skałki. |
Podobno to sprawka wody. |
I jeszcze jeden dinozaur na spacerze. |
Torotoro |
Koniec przechadzki. Czas wrócić do wioski. |
Jeszcze jedna górka i relaksik. |
A tu już w Cochabamba. Miała być kulinarna stolica, a ledwie udało nam sie znaleźć otwartą knajpę. Jedzenie na szczęście pyszne i coś nowego niż dotychczas, bo z dżunglowych regionów Boliwii. |
A gdzie ta łapka? |
Cochabamba |
Katedra w Cochabambie |
Świętujemy |
Sałatka na mercado |
Jak tym rzucę to przylecą gołębie? |
Na targu pełno stoisk z pirackimi płytami. Lecą albo seriale albo wrestling amerykański. Tu turystka z Bolandy dołączyła do tłumu fanów. Nie wiemy kto wygrał, trzeba kupić płytę. |
Na targu |
To bardzo popularny widok w Boliwii - marsze i szkolne orkiestry |
A buu, Twoje ciastko wygląda lepiej. |
Jak już wspomnieliśmy, marsze są bardzo popularne. |
Trzeci co do wielkości Chrystus Odkupiciel. Pierwszy jest w Świebodzinie (nie, to nie w Boliwii), drugi w Limie, a dopiero trzeci w Rio de Janeiro. |
Kolejka niestety w remoncie, więc trzeba się było wdrapać. |
Chrystus Odkupiciel |
Widok na Cochabamba |
Turysty z Bolandy |
Owocowy kaktus |
Który element nie pasuje do pozostałych? |
Swastyka ma tyle znaczeń, że równie dobrze może to być członek Bractwa Haodzistów. |