26 wrzesień – 8 październik 2012 (49-61 dzień)
Kierowca, o dziwo, nie spóźnił się, za to my zaskoczeni jego punktualnością w pośpiechu zbieraliśmy bagaże z hostelu. Obietnica, że szofer mówi trochę po angielsku i że się dogadamy okazała się trochę na wyrost. Togo, poza „thank you”, nie znał ani słowa po angielsku. Szybko jednak ustaliliśmy skuteczny sposób komunikacji, a wyglądało to mniej więcej tak:
„Togo, delgur” (czyli chcemy do sklepu)
„Togo, uus” (czyli, że woda się kończy i trzeba gdzieś nabrać nowej)
„Togo, dżorlog” (chcemy rozprostować kości, zrobić siku, zdjęcie, czyli generalnie wyjść z samochodu)
Na pytanie ile nam zajmie dojazd w jakieś miejsce, Togo spoglądał z zamyśloną miną na słońce i pokazywał, że jak słońce przejdzie stąd… tam... Z każdym dniem coraz lepiej się rozumieliśmy, a Togo zdaje się, że coraz bardziej rozsmakowywał się w naszych obozowych gulaszach i spaghetti tuńczykowo-pomidorowym.
Plan wycieczki przewidywał nie tylko Gobi, ale również co ciekawsze miejsca w centralnej Mongolii. Na nocleg zatrzymywaliśmy się przeważnie w bezdrzewnych obszarach, ale i tak trzy razy udało nam się rozpalić ognisko, w tym raz dogrzewaliśmy się żarem z wielbłądzich kup. Pierwszy nocleg okazał się niestety dość kosztowny. Chłopcy z naszej polsko-szwajcarsko-francuskiej brygady trochę rozpędzili się w zbieraniu suchych gałęzi i uznali, że drzewka, które tam rosną są już martwe, więc można je wyrwać i spalić w ognisku. Nie zdążyliśmy nawet rozpalić, kiedy podjechał do nas strażnik parku (w tym miejscu co prawda parku nie było, ale strażnik jak najbardziej), wylegitymował się i zaczął oglądać to co udało się już nazbierać. Na początku nie przejęliśmy się za bardzo, szczególnie, że nie rozumieliśmy czego do końca dotyczy zarzut, czy że drzewo nie takie, czy też w ogóle ognia nie można palić. Zaczęliśmy się przejmować kiedy strażnik na piasku napisał 300.000 tugrików (około 750 zł) i zaczęło do nas docierać, że nie ujdzie nam to na sucho. Po długich negocjacjach, telefonie do właścicielki hostelu, która załatwiła nam kierowcę, udało się zmniejszyć karę o połowę, a potem jeszcze o 50.000. Strażnik, a jakże, wypisał mandat w dwóch egzemplarzach, po czym zjadł z nami kolację, posiedział przy ognisku z tego zakazanego drewna oczywiście, a nad ranem skontrolował nas raz jeszcze i załapał się na śniadanie. Po tej przygodzie dość nieufnie patrzyliśmy na zbliżające się do obozowiska postaci, a tak się złożyło, że za każdym razem, gdy paliliśmy ognisko, nad ranem zjawiał się jakiś niezapowiedziany gość. Profilaktycznie, w ramach ocieplania stosunków z tubylcami, nie czekając nawet na potwierdzenie czy to strażnik czy inny diabeł, wciskaliśmy przybyszowi kanapkę i kubek z herbatą (no przecież to nie łapówka, tylko zwykła gościnność). Nasze obawy okazały się jednak bezpodstawne. Pierwszy z gości posiliwszy się rozłożył kramik z suwenirami, a kolejny pogadał chwilę z naszym kierowcą, popatrzył na dogasający ogień i odjechał na swym rumaku w siną dal.
Osiem nocy spędzonych pod namiotami dało nam trochę w kość. Tym razem do babciowych kalesonów dorzuciliśmy jeszcze skarpety z wielbłądziej wełny. Grzały dobrze, ale nocny pustynny chłodek nie poddawał się tak łatwo i lekka trzęsawka przerywała nam błogi sen. Wszystko jednak da się wytrzymać, szczególnie, że brak prysznica przez całą wycieczkę zapewnił dodatkową warstwę izolacyjną. Pozwolicie jednak, że pominę szczegóły...
I znowu wróciliśmy do Ułan Bator. Przydałoby się kilka dni wytchnienia od pięknych widoków, ale kończy nam się wiza i trzeba ruszać do Chin.
Coraz smaczniejsze mongolskie specjały. Tu chuuszuur (ciasto z drobno krojonym mięsem - smażone na głębokim tłuszczu), sałatka ziemniaczana oraz sutaj czaj. |
Na targu jak to na targu mydło i powidło. Już wiemy gdzie się podziali wszyscy kupcy ze "Stadionu X-lecia". |
Wszystko "very old maj friend". |
Świńskie ryje i Andri |
Ulubione orzeszki Mongołów |
Ruszamy w trasę: od lewej poza nami oczywiście - Andri, Joel, Togo, Gwendal, Konrad, Charlene. |
Księżniczka w UAZ-owej karecie. |
Gdzieś w drodze... |
i gdzieś na drodze. |
Baga Gazryn Chuluu |
Baga Gazryn Chuluu |
Baga Gazryn Chuluu - tam w dole mieliśmy pierwszy obóz. |
Baga Gazryn Chuluu |
Baga Gazryn Chuluu |
Obóz nr 1 - Baga Gazryn Chuluu |
Wojownik czy człowiek w potrzebie?! Mandalgovi |
Rozmowa telefonicza - to już bardziej zaawansowana technologia niż komórki. Nowa era nadchodzi. |
O swego rumaka trzeba dbać i już! |
Sława zdrowo przyp...! |
Czas na siusiu w towarzystwie. |
Lekcja anatomii w stepie na napotkanym kręgosłupie. |
Jeść! |
Ulaan Suvraga |
Ulaan Suvraga |
Ulaan Suvraga |
Ulaan Suvraga |
Ulaan Suvraga |
Obóz nr 2 - Ulaan Suvraga |
Mongolscy kosmonauci - zmiana warty o wschodzie słońca. |
Ulaan Suvraga |
Ulaan Suvraga |
Yolyn Am |
Yolyn Am |
Yolyn Am |
Yolyn Am |
Yolyn Am - orły mają co jeść w tej dolinie. |
Yolyn Am - wieczna zmarzlina. |
Orla dieta - szczeczuszka gobijska. Pełno tych gryzoni, a latają pod nogami jak opętane. |
Yolyn Am |
Yolyn Am |
Yolyn Am |
Obóz nr 3 - Park Narodowy Gurvan Saikhan |
Koniki o poranku |
Park Narodowy Gurvan Saikhan |
Chyba poszło o wodę. Źródełko w Bayandalai. |
Park Narodowy Gurvan Saikhan |
Park Narodowy Gurvan Saikhan |
Meee! |
Beee! |
Khongoryn Els |
Trochę pustynnej flory... |
i fauny... |
i jeszcze jedno dzikie zwierze. |
Khongoryn Els |
Khongoryn Els |
Khongoryn Els |
Jadźwing jedyny nie zapomniał o bukłaku na pustyni. |
Khongoryn Els |
Khongoryn Els |
Khongoryn Els |
Khongoryn Els |
Khongoryn Els |
Khongoryn Els |
A to my! |
A to nasze ślady! |
Khongoryn Els |
2 lata po ślubie! |
Khongoryn Els |
Obóz nr 4 - Khongoryn Els |
Khongoryn Els |
Wschód księżyca trzeba było trochę przyspieszyć! |
W drodze... |
...kamienne kramiki. |
Stacja benzynowa w Bulgan. |
Bulgan - źródełko. |
Bayanzag - Flaming Cliffs |
"Dwa piwa proszę" lub "to nasza druga rocznica ślubu". |
Bayanzag - tu wykopano najwięcej kości dinozaurów. |
Bayanzag |
Bayanzag |
Bayanzag |
Jajo dinozaura - Sława archeologiem roku! |
Bayanzag |
Bayanzag |
Bayanzag |
Dostarczyciele opału na rocznicowe ognisko. |
Nawet się wystroiła! |
Bayanzag |
Obóz nr 5 - Bayanzag |
Wino musujące podgrzewało atmosferę!(nie można powiedzieć że to szampan bo byli z nami Francuzi) |
Wszyscy w kupie przy płonącej kupie. |
Ruiny Ongiin Khiid |
Obóz nr 6 - w pobliżu Arvaikheer |
Orhon Gol |
Przeprawa - Andri sprawdził grunt |
Tovkhon Khiid - monastyr ukryty w górach. |
Tovkhon Khiid |
Tovkhon Khiid |
Tovkhon Khiid |
Park Narodowy Khangai Nuruu |
Park Narodowy Khangai Nuruu |
Obóz nr 7 -Park Narodowy Khangai Nuruu |
Park Narodowy Khangai Nuruu |
Park Narodowy Khangai Nuruu |
Orhon Gol |
W drodze do Karakorum |
fot. Konrad |
Z Andri (fot. Joel) |
Karakorum |
Karakorum - Erdene Zuu Khiid |
Żółw (wiek XIII) przyjaciel Henia |
Jezioro Ogii |
Jezioro Ogii |
Obóz nr 8 - jezioro Ogii |
Rozpędzić towarzycho... |
Owczostrada |
Powróciliśmy w komplecie :) |
Gobijska ekspedycja |
Nocne świetlne szaleństwo (fot. Konrad) |
13-16 wrzesień 2012 (36-39 dzień)
Koniec laby, czas wyrwać się z tumanów spalin i zakosztować trochę mongolskiej wsi. Naszym pierwszym celem jest park narodowy Gorkij Terelj. Bliskość stolicy sprawia, że miejsce jest dość popularne wśród turystów, a w weekendy przeżywa inwazję Ułanbatorczyków. Na szczęście nie odbiera mu to uroku i zawsze można wybrać ścieżki, z których mało kto korzysta. Tu właśnie po raz pierwszy zdarzyło nam się przenocować w jurcie (w Mongolii zwanej gerem). Ger był turystyczny, z elektrycznością i niedziałającym telewizorem (znowu jesteśmy do tyłu z „M jak miłość”), więc póki co nie możemy się pochwalić doświadczeniem próbki koczowniczego mongolskiego życia. Nie odebrało nam to jednak frajdy. Napaliliśmy w kozie i poszliśmy spać.
Prawie z samego rana, tak koło 12, zapakowaliśmy wszystkie rzeczy i wybraliśmy się na mały trekking wzdłuż rzeki. Zgodnie z planem mieliśmy przejść trochę więcej niż połowę trasy, zanocować i rano ruszyć dalej, a gdyby nie było gerów po drodze, wrócić do miejsca wcześniejszego noclegu. Gery na szczęście były, więc przestaliśmy martwić się o nocleg i cieszyliśmy się widokami. Po drodze kilka razy trzeba było przejść przez lodowatą rzekę. Prąd miejscami był dość silny, a dno kamieniste co uniemożliwiało szybką przeprawę. Nie było wyjścia, musiał wkroczyć ciężki sprzęt przeprawowy czyli chiński „Klapek Brodzący” typu Japonek. Sprzęt się sprawdził, rzeka pokonana, idziemy dalej. Pod wieczór zaczęliśmy rozglądać się za jakimś gerem. Konno podjechał do nas młody chłopak, chyba chciał nam coś powiedzieć, może przed czymś ostrzec. W końcu jednak nie powiedział nic i pogalopował z powrotem. My niewzruszeni poszliśmy dalej. Zgodnie z mapą za jakąś godzinkę powinien być camping gerowy. Idziemy, idziemy a tu nic, kolejna górka i dalej nic. W między czasie zrobiło się ciemno, a my bez namiotu, głodno, chłodno i do domu daleko. Może zwinęli się już na zimę? Powoli traciliśmy nadzieję. W końcu, za kolejnym zakrętem na wzniesieniu wyłoniły się gery. Nie wyglądały jak camping, ale wszystko jedno, chyba nie odmówią nam noclegu. Na szczęście nie musieliśmy się o tym przekonywać bo za górką naszym oczom ukazał się rozświetlony obóz z luksusowymi jurtami. Na szczęście było przed weekendem więc za dobrą cenę zakopaliśmy się w cieplutkich i czystych kołderkach i poszliśmy spać.
Po wycieczce, która w rezultacie okazała się dłuższa niż przewidywaliśmy, na kolejny dzień przewidzieliśmy opcję minimum. Dotarliśmy do głównej drogi i przeraziliśmy się sznurem autobusów i samochodów jadących w stronę parku. Oj, chyba tym razem nie uda nam się wynegocjować dobrej ceny, o ile w ogóle będą mieli miejsca. Kolejne nadciągające autobusy utwierdziły nas w tym przekonaniu, więc daliśmy się porwać miejscowej pani, która zabrała nas do swojego własnego rodzinnego geru. Tutaj zaznaliśmy trochę folkloru, bo tym razem do palenia w kozie nie dostaliśmy drewna ale krowie placki. Chyba działają, bo w tym gerze było nam najcieplej ze wszystkich.
Na niedzielę został nam do zaliczenia umieszczony w szczerym polu gigantyczny pomnik Czyngis-Chana. Pomnik odhaczony i znowu wracamy do Ułan Bator. Przy okazji sprawdziliśmy też jak działa autostop – miałbyć płatny a nam po trzykroć okazał się darmowy. Oby tak dalej!
Nasza pierwsza noc w gerze. |
Bycza przeprawa przez rzeczkę we wsi Terelj. |
Nasz apartament w całej okazałości. |
Ger |
A na kolację różne przysmaki. Szkoda tylko, że nie było w telewizji naszego ulubionego serialu: "M jak mdłości". |
Nasza gerowska koza. |
Czas na "spacerek" po parku. Trasa wyznaczona, czas ruszać. Najpierw wzdłuż rzeczki. |
Później trochę po stepie. |
Było i towarzystwo. |
Trochę się zachmurzyło ale zawsze jest gdzie się schować w razie deszczu. |
Park Narodowy Terelj |
Park Narodowy Terelj |
Nawet gdzieś w pobliżu trochę pokropiło. |
"Motyla noga - jaka zimna woda!" |
Brakowało tylko siodeł bo byli chętni żeby się do nas dołączyć. |
I byśmy jak ten punkcik mknęli dalej przez step... |
... a tymczasem pozostało łapanie okazji lub pozdrawianie tłumów. |
Gdzieś w połowie drogi. |
Widok na monumentalny pomnik Genghis Khana - jakieś 15 km od nas. |
Park Narodowy Terelj |
No i gdzie te gery? |
Dotarliśmy! Już po ciemku ale udało się! Nie trzeba nocować w wyłomie skalnym. |
Park Narodowy Terelj |
Obozowisko |
Nasz luksusowy ger camp. Nasz - to ten dymiący. |
A na kolację i śniadanie piecowe zapiekanki. |
Park Narodowy Terelj |
W drodze do sklepu. Co by tu kupić? |
Stół wielofunkcyjny - zagrać też można. |
Ulubiony napój w Mongolii (nie, nie to nie kumys) - w smaku niczym prawdziwa pomarańcza. |
Park Narodowy Terelj |
Jesiennie |
; |
Trzeba przecież jakoś wyglądać w tym stepie. |
Żółw niczego sobie. Ze szczególnym pozdrowieniem dla Henia! |
Park Narodowy Terelj |
Od dźwigania plecaków to i my niedługo tak będziemy wyglądać. |
Kolejny ger. Tym razem wynajęty od tubylców. U nas co prawda nie było ani plazmy, ani dvd ale kupami paliliśmy w piecyku wszyscy (czyli równość). |
Zachód słońca zza pagórka. |
Wychodek z widokiem. Na ten widok był całkiem otwarty! |
Plan naszej wędrówki. |
Monumentalny Genghis Khan. |
; |
Tym razem bez Jadźwinga ale za to z wodzem. |
Genghis Khan |
Genghis Khan - 40m wysokości (Statua Wolności - 46m) |
17-25 wrzesień 2012 (40-48 dzień)
W końcu postanowiliśmy ruszyć trochę dalej od stolicy i poznać bardziej dzikie rejony Mongolii. Wybór padł na jezioro Khovsgol położone na północy kraju. Mały, ale wypchany po brzegi ludźmi i bagażami autobusik po 19 godzinach wybojów i polnych dróg dotarł do Moron – niezbyt urokliwego miasteczka. Pozostało tylko znaleźć transport to Khatgal, wioski nad samym jeziorem. W autobusie poznaliśmy dwóch chłopaków ze Szwajcarii i uzgodniliśmy, że razem czegoś poszukamy. Transport znalazł się dość szybko. Zadowoleni zasiedliśmy w vanie i ruszamy. Kierowca jeszcze tylko podjechał do swojego domu, a potem jeszcze na targ i znowu do domu i jeszcze na dworzec autobusowy, a potem całą operację powtarzał kilka razy, żeby po 3 godzinach w końcu wyruszyć. Okazuje się, że to jest dość normalny proceder w tym kraju. Publiczny autobus wyjeżdża z dwugodzinnym opóźnieniem. Kierowcy zbierają jeszcze po drodze mnóstwo paczek, gadają ze swoimi ziomkami, a biedni pasażerowie muszą znosić to wszystko i cieszyć się, że w ogóle dostali bilet na autobus.
Ponieważ Joel i Andri mieli plany podobne do naszych, czyli ruszyć wschodnią, mniej zaludnioną stroną jeziora stwierdziliśmy, że w takim razie idziemy razem. Jezioro Khovsgol jest naprawdę piękne, z czystą przezroczystą wodą, którą można pić. Miejscowi nazywają je „niebieską perłą Mongolii” i faktycznie ta piękna nazwa pasuje do tego miejsca.
Pierwszego dnia nie zdążyliśmy przejść nawet kilku kilometrów, gdy młoda dziewczyna zaprosiła nas na jogurt z mleka jaka. Może nie wyglądał zbyt smakowicie, ale był naprawdę pyszny. Na początku dość nieśmiało włożyliśmy sobie po odrobinie, ale nie mogliśmy się powstrzymać, żeby nie dołożyć sobie jeszcze trochę. Codziennie maszerowaliśmy kilka godzin, nie przemęczając się jednak zbytnio i jak tylko znajdowaliśmy fajne miejsce rozbijaliśmy namioty i gotowaliśmy na ognisku ziemniaczano-marchewkowo-konserwowy gulasz. Noce niestety są już dość chłodne i każdego dnia dokładaliśmy kolejną warstwę ubrań, żeby przetrwać. Ostatecznie 3 pary skarpetek i onucki z ręczników okazały się wystarczające. Dodatkowo na ułanbatorskim stadionie kupiliśmy sobie po parze babciowo-dziadkowych ocieplanych kalesonów. Chociaż nie twarzowe, grzały jak trzeba! W ciągu dnia za to słońce prażyło i można było się poopalać i wykąpać w jeziorze, chociaż woda była tylko trochę cieplejsza niż w Bajkale. Sielanka jednak niedługo miała się skończyć. Przez trzy dni wędrówki nie widzieliśmy żywej (ludzkiej) duszy aż w końcu dotarliśmy do bardziej turystycznego zakątka. Okazało się, że w gerach nie można już nocować, ale możemy spać w domku. Bardziej dla zasady poszliśmy obejrzeć domek bo już z daleka wydały nam się dość luksusowe, ale okazało się, że cena jest śmiesznie niska i jeszcze na powitanie dostaliśmy ciepły chleb ze świeżym masłem od gospodyni. Powiem tylko, że zbyt długo ten chleb nie przetrwał, a my nie zastanawialiśmy się czy chcemy spać w namiocie czy pod solidniejszym dachem. W końcu nadszedł dzień powrotu. Rozleniwieni po dwóch dniach leżakowania, chcieliśmy wrócić samochodem, ale kierowca znacznie przesadził z ceną, więc pozostało nam ruszyć na piechotę. Trzeba było tylko znaleźć drogę, która od jeziora dochodzi do drogi głównej. Jakież było nasze zdziwienie rano, kiedy okazało się, że na zewnątrz jest zupełnie biało, chmury zasłaniają wszystko i cały czas ostro pada śnieg. W Mongolii taka pogoda oznacza jeszcze jedno – nie widać gdzie jest droga. Gospodyni pokazała nam mniej więcej kierunek i po jakimś czasie natrafiliśmy na ślady samochodu. Szliśmy żwawo, żeby dojść do głównej drogi zanim śnieg zasypie i tak już słabo widoczne koleiny, kiedy ślady nagle się skończyły. Pozostało nam iść wzdłuż linii energetycznej. Trochę niepewni i zniechęceni szliśmy dalej, aż z naprzeciwka nadjechał samochód. Na migi dogadaliśmy się, że jechał z Khatgal i po jego śladach dojdziemy do wioski. Po jakiś 15 kilometrach udało nam się też złapać samochód do samego Moron, co nasze mokre nogi i obolałe od plecaków plecy przyjęły z ulgą.
To jednak nie koniec przygód na ten dzień. Nawet nie zdążyliśmy wysiąść z samochodu w Moron, kiedy dopadli nas miejscowi, zaczęli wyrywać plecaki, wykręcać Krzyśkowi rękę, a to wszystko po to, żebyśmy nie zauważyli, ze za rogiem stoi autobus do Ułan Bator i pojechali prywatnym samochodem. Nie mogliśmy się od nich odgonić i nawet jak odeszliśmy na bok z kierowcą, żeby mu zapłacić, cała banda podążyła za nami. Odczepili się dopiero, gdy nie zważając na nich ruszyliśmy do autobusu. Autobus, choć publiczny, też rządził się własnymi prawami. Pani w kasie przyjęła od nas pieniądze i zaczęła wypisywać bilety. Za chwilę jednak pojawił się kierowca, powiedział coś do niej, na co kasjerka wręczyła mu naszą kasę i powiedziała, że biletów nie ma. Jak to nie ma? Ledwo zdążyliśmy wyrwać mu banknoty. Okazało się, że niby nie ma, ale możemy wsiadać do autobusu. No cóż, trzeba ze sobą dobrze żyć. Pani z kasy pewnie też coś skapnęło z wziętych na lewo przez kierowcę pieniędzy. Pomimo trudności i niezbyt przyjemnych kierowców i tak byliśmy szczęśliwi, że w ostatnim momencie udało nam się załapać na autobus do Ułan Bator. Noc w tym dziwnym mieście nie była zbyt przyjemną perspektywą. Noc w autobusie również nie należała do łatwych. Kierowca na cały regulator puszczał mongolskie hity na zmianę z Backstreet Boys i Mariah Carey. Zalany Mongoł wydzierał się usiłując śpiewać do tych hitów, a całkiem trzeźwy współpasażer, chyba ćwiczył do karaoke bo odśpiewał każdy mongolski kawałek. Jeszcze tylko guma po drodze i po 17 godzinach dotarliśmy do Ułan Bator. Trochę odsapnęliśmy i wzięliśmy się za organizowanie wyjazdu na Gobi. Ruszamy w piątek z samego rana, no chyba, że kierowca mongolskim zwyczajem przyjedzie 2 godziny później…
Nad jezioro Khovsgol przybyła szwajcarsko-polska ekipa. Czas na śniadanie na mostku. |
|
Uciekająca woda z jeziora (Eg Gol) . |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Pierwsza kolacja - gulasz w wykonaniu Joel'a i Andri. |
|
Pierwszy obóz w pobliżu Khatgal. |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Jogurt z mleka jaka - na poczęstkunek zostaliśmy zaproszeni przez młodą Mongołkę. Nie wygląda może apetycznie ale w rzeczywistości był pyszny. |
|
Małe jaki to takie owłosione duże krowy... a rodzice w pracy produkują mleko na jogurt. |
|
W poszukiwaniu miejsca na kolejny obóz. |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Obóz nr 2 |
|
Zapada noc i robi się zimno. |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Ktoś tędy jednak przechodził. Ten 'kamienny zwyczaj' można spotkać pewnie na całym świecie. |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Obóz nr 3 - spędziliśmy tu więcej czasu. Była kąpiel, pranko, opalanie i oczywiście gotowanie. |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Codziennie grzaliśmy się do późnych godzin. Nikt nie spieszył się do zimnego namiotu. |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Trochę luksusu na leżakach. |
|
Pyszne świeże masełko od mongolskiej rodziny. |
|
Gulasz gotowy! |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Widok na ośnieżone szczyty (Ikh Uul - 2961 m n.p.m.) |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Z cyklu "Wiewióry Świata": czas na mongolskiego zwierzaka. |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Park Narodowy Jezioro Khovsgol |
|
Ostatniego dnia nad ranem mieliśmy małą niespodziankę... |
|
Na początku była radość... |
|
Później lekki niepokój. Widoczność była znacznie ograniczona. |
|
Ale gdy dotarliśmy do głównej drogi uśmiechy wróciły. |
|
Przed dalszą drogą przydały się ćwiczenia gimnastyczne. |
|
Spacer wzdłuż wschodniego brzegu jeziora. |
|
No i tyle jeśli chodzi o zimową aurę. Czas na powrót do Ułan Bator. Tuż przed stolicą pękła opona. |
|
A tak wygląda prawdziwy mongolski step. |
|
Jedna z nielicznych asfaltowych dróg. |
|
Mongolskie krajobrazy |
10-12 wrzesień 2012 (33-35 dzień)
|
Ułan Bator przywitało nas gigantycznym korkiem i smogiem. Miasto ma całkiem przyjemne centrum, ale już poza głównymi ulicami jest potwornie tłoczono i nie da się oddychać bo w powietrzu jest mnóstwo kurzu i spalin. Takich korków jeszcze nie widzieliśmy. Nie ma tu zbyt wielu rzeczy do zobaczenia, ale potrzebowaliśmy krótkiego przystanku przed dalszą podróżą i w końcu zostaliśmy na trzy dni. Na szczęście trafiliśmy do przyjemnego hostelu z fajną atmosferą i pomocną właścicielką, która nie czyha na turystyczną kasę i nie obraża się jeśli nie zamawia się za jej pośrednictwem wycieczek (słyszeliśmy o hostelach, w których niewykupienie wycieczki skutkowało wyrzuceniem z hostelu). Dodatkowo mieliśmy problemy z wizą do Chin i jeszcze raz będziemy musieli wrócić do ambasady.
Mieliśmy natomiast już okazję zakosztować mongolskiego specjału czyli kumysu. Mąż szefowej hostelu przyszedł pewnego wieczora z wielkim baniakiem i częstował pełnymi szklankami trunku. No cóż, smakuje jak rozwodnione zsiadłe mleko albo jakaś serwatka. Da się wypić ale chyba nie będzie to nasz ulubiony napój. Kuchnia mongolska też raczej nie stanie się naszą faworytką. Same potrawy byłyby nawet smaczne, gdyby nie wszechobecna baranina. To jest chyba smak, który albo lubisz albo nie, nie ma stanów pośrednich. W sklepach również nie ma oszałamiającego wyboru produktów, ale spora część z nich to nasze rodzime firmy. Jeśli ktoś jest stęskniony polskości to może zakupić kompocik ze śliwek, ogóreczki konserwowe i bakalie. Na opakowaniach wszystko po polsku, więc Mongołowie chyba jedynie po zawartości słoików decydują się na zakup.
Siedziba rządu nocą |
|
Na placu Suhbaatar - widok na Blue Sky Tower |
|
Potężny pomnik Chinggis Khaana przy siedzibie rządu. |
|
Na wystawie w siedzibie rządu. |
|
Na placu Suhbaatar |
|
Na placu Suhbaatar |
|
Można spotkać ludzi ubranych w tradycyjne stroje ale nie jest to w Ułan Bator częsty widok. |
|
Makabryczne korki, smog, najeżdżające na przechodniów samochody... Ciężko się poruszać po stolicy Mongolii. Na nic ubrani w niebieskie kamizelki "wspomagacze" świateł. |
|
Z wizytą w kompleksie świątynnym Gandan |
|
Młynków modlitetwnych są tu tysiące (Gandan) - każdy wierzący musi zakręcić każdym młynkiem, kierunek zgodny z ruchem słońca. |
|
Gandan - przed świątynią Megjid Janraysig |
|
Ogromna Avalokitesvara - 26,5 wysokości (świątynią Megjid Janraysig) |
|
Zimowy Pałac Bogd Khaana |
|
Zimowy Pałac Bogd Khaana |
|
Typowe zabudowania obrzeży Ułan Bator. Obok nowo zbudowanych lub powstających dopiero bloków można spotkać gery (inaczej: jurty) |
|
Pomniki Burhan Buddha (po prawej, 16 m wysokości) i Zaysan tolgoy (na wzgórzu po lewej) |
|
Zaysan tolgoy - widok na miasto |
|
Zaysan tolgoy - pomnik przyjaźni radziecko-mongolskiej. |
|
W Mongolii można spotkać wielu dyrygentów ubranych w stroje policjantów. |