- Szczegóły
-
Kategoria: 19. Boliwia
-
Odsłony: 4416
23-30 czerwiec 2014 roku (684-691 dzień)
... czyli uczta po boliwijsku
W końcu dotarliśmy do Boliwii. Początkowe krajobrazy niezbyt spektakularne, ale nagle zrobiło się bardziej swojsko. Jedzenie na targach i na ulicach, cholity w tradycyjnych melonikach (chociaż na wschodzie to bardziej kapelutki niż meloniki), czyli jest tak jak lubimy. Co rano ruszamy na mercado central i zaczynamy dzień od api con pastel. Api to gęsty słodki napój z czerwonej kukurydzy z cynamonem i goździkami, a pastel to faworek z serem w środku. Na obiad próbujemy różnych przysmaków. A to saisi, czyli mix mięska, makaronu, warzyw i czegoś tam jeszcze. Do tej pory nie wiemy do której części na talerzu odnosi się nazwa. Czasem zdarzają się niespodzianki. Jedną ze specjalności jest ranga, czyli nic innego jak krowie flaczki tyle, że nie w bulionie a w sosie. Ukoronowaniem dnia jest jednak ançiczyli zagęszczona zupa z suszonych moreli. Taki nasz wigilijny kompocik w słodszej i gęstszej wersji. Pycha! Pierwsze dni w Boliwii to dla nas kulinarny raj. W końcu jest różnorodnie, tanio i ulicznie. Niektóre potrawy okazują się jednak nietrafione. Specjalnością okolicznych wiosek są congrejitos czyli smażone rzeczne kraby. Niestety po utopieniu ich w gorącym tłuszczu pozostaje jedynie smak niespecjalnie świeżego oleju.
Poza nowymi doświadczeniami kulinarnymi po raz pierwszy musimy walczyć o benzynę w normalnej lokalnej cenie. W Boliwii obowiązują bowiem dwie stawki. Miejscowi płacą jakieś 1,8 zł za litr. Pojazdy z obcą rejestracją 4,2 zł. Baaardzo nam się to nie podoba, więc podejmujemy walkę z systemem. Pierwsze tankowanie poszło dość prosto. Strzeliliśmy focha, uznaliśmy, że to skandal i w takim razie niech nam leją do kanistra. Zadziałało i obsługa machnęła ręką i zatankowała nam oba motory do pełna. Na kolejnej stacji już nasze święte oburzenie nie zadziałało. Do kanistra też nie chcieli zatankować, bo nawet lokalni w takim wypadku muszą zostawić kopię dowodu osobistego. Tym razem czyhaliśmy więc na miejscowych, którym akurat taka kopia zapodziała się gdzieś w portfelu.
Na trzeciej stacji napotkaliśmy na super miłego gościa, który w ramach wyjątku zatankował nam jeden motor, ale szepnął, żebyśmy wrócili z kanistrem to zatankuje nam ile chcemy. Tym oto sposobem w walce z systemem jak na razie wygrywamy 3:0.
Po kilku kontrolach docieramy do Boliwii! |
Na początek trochę zupki - zaczyna się swojskie jadło. |
W Ameryce Południowej rzadko można spotkać grzybki. |
Przed nami na horyzoncie pierwsze pasmo górskie. |
Ale zanim dotarliśmy do miasteczka poznaliśmy trochę bliżej boliwijska florę. |
Jak z Janem Pawłem II to tylko do Świętego Krzyża |
Rondo Ryba w Villamontes |
W Boliwii zima i pora sucha |
Mundialowo przy piwku |
W Villamontes trzeba spróbować lokalnych rzecznych przysmaków - dorady i surubi. Już skwierczą na ruszcie. |
Cola Cascada taka see... |
Z wizytą u lokalnego stylisty |
Dziś poproszę tylko ćwiartkę |
Na targu w Villamontes |
Quieres mate? Si, por favor! |
Boliwijczycy również mieli swoją wojnę o Chaco |
W muzealnych okopach |
Pomnik poległych w wojnie o Chaco w Villamontes |
Uliczny kramik z empanadami |
Wąska droga a na skraju przepaść. Trzeba sporo trąbić przy zakrętach. |
Przesmyk |
W drodze do Entre Rios |
W drodze do Entre Rios |
Uwaga na pajączki! |
Milusiński zwierzaczek z bliska |
Najlepsze winnice w Boliwii znajdują się na wysokości około 2 tys. m n.p.m. |
Przywitani przez mieszkańca Entre Rios |
Kościół na głównym placu w Entre Rios |
Nasz hotelik z zewnątrz wyglądał całkiem imponująco |
W pokoju nie było już tak uroczo |
Przed nami kolejny dzień drogi do Tarija |
Tym razem skorzystaliśmy ze świeżutkiego asfaltu |
Wśród palm, na głównym placu w Tarija. |
Lekcja hiszpańskiego. Popołudnie spędziliśmy na bardzo przyjemnej pogawędce z Seniorem. |
Gili, gili! |
Owocowe szaleństwo, czyli zupa z brzoskwiń - anci. |
Każdego poranka zjawialiśmy się na mercado w celu konsumpcji api con pastel. |
Casa de Oro |
Miejski czyściciel! |
Pomarańczowo |
Castillo Azul |
W muzuem paleontologicznym - szkielet gigantycznego Henryka |
A ku ku! |
Prehistoryczny niedźwiedź, a może dźwiedź? |
Mumia - wbrew pozorom podobno dorosłej osoby. |
Sława przy miednicy |
Z wizytą w muzuem Franciszkanów |
Najciekawsze były relikwie oraz... |
biblioteczka zakonników. |
Kolejne próby boliwijskiej kuchni - saisi czyli miks rozmaitości. |
Ranga, czyli flaczki z dodatkami. |
Kościół w Tarija |
Gospodarz zaprasza! |
Nadejszła zima, czas zakupić czapę. |
Okolice Tarija |
Sztuczka z kciukiem po drugiej stronie |
Specjały rzeczne w Tomatitas |
Tomatitas |
Spośród krabów rzecznych i małych rybek najsmaczniejsza była cytrynka - congrejitos. |
Nad jeziorem San Jacinto |
Nad jeziorem San Jacinto |
Kolejny specjał to carpa - a ryba ta smakowała jak karp, czyżby przypadkowa zbieżność nazw? |
Rojo na hotelowym patio |
2:0 w walce z SYSTEMEM. |
Czas ruszyć dalej |
Na tej wysokości można napotkać trochę śniegu |
Trasa do Tupiza wiedzie przez jeden z rezerwatów |
Pastereczka |
Trochę ruin |
Pośród piachu, kamieni i górskich krajobrazów, w śródku niczego wioseczka z boiskiem ze sztuczną murawą. Niewiarygodne! |
Droga zaczynała się robić coraz bardziej malownicza. |
Dalej pojedziemy doliną. W drodze do Tupizy sporo się działo ale o tym już wkrótce... |