czol1050c

13–19 luty 2013 roku (189-195 dzień) 

 

    Planujemy w miarę szybko dostać się na północ. Po drodze nie ma zbyt wielu interesujących miejsc, więc liczymy na dobrą drogę i szybki transfer. Już pierwszego dnia naiwne plany zderzają się z rzeczywistością. Pełni entuzjazmu wstajemy bladym świtem, by już za chwilę przekonać się, że droga, która miała być szybką czteropasmówką – jak zapewnił nas poznany w hotelu Hindus – okazała się torem z przeszkodami w postaci półmetrowych dziur i ciągów ciężarówek. Średnia prędkość to 25 km/h. W tym żółwim tempie udaje się nam już po ciemku dotrzeć poza Bangalore. Po drodze coś mi stuka w motorze. Po tych wertepach obawiam się poważnej usterki. Nagle stuknęło raz a porządnie i motor staje. Uff, to tylko łańcuch spadł i to na wprost mechanika, który zakłada łańcuch w pięć minut i nie chce za to zapłaty. Taka bezinteresowna pomoc skutecznie poprawia nam humory i jakoś łatwiej nam znieść kolejne dziurska.

    Kolejny dzień wynagradza nam wcześniejsze niedogodności i mkniemy przez ponad 500 km do samego Hyderabad. Tutaj troszkę odpoczywamy. Jest piątek, więc meczet Masjid jest zamknięty dla turystów, pałac Chowmahalla też nieczynny. Wracamy do pokoju i usprawiedliwieni, że nie musimy zwiedzać, oglądamy filmy i czytamy książki. Kolejnego dnia odwiedzamy niesamowite grobowce sułtańskie. Chowamy się w cieniu jednego z nich i znowu zagłębiamy się w lektury. Po jakimś czasie spokój zakłócają nam kolejne schodzące się grupki Hindusów. Trójka dziewcząt z jednej strony i banda chłopaków z drugiej wygląda, że zamierza zostać w naszej skrytce na dłużej. Nie chcemy przeszkadzać w flirtowaniu, zresztą czytać też się nie da bo bez przerwy nas zagadują, więc zmywamy się i na wieczór fundujemy sobie jeszcze krótki rejs do pomnika Buddy na jeziorze Hussain Sagar.

wroc1 wzor dalej1

 

 

 Zaczynamy naszą ucieczkę na północ. Po drodze mijamy kilka fortów na wzgórzach.
Od czasu do czasu postój na tankowanie. 
 Kolejny okres wegetacyjny. Aż bije po oczach odcieniami zieleni.
To nie jest nasze miejsce noclegu. 
 Fort w drodze do Hyderabad.
Tiruvannamalai - świątynia z ogromnym gopuramem - dedykowana Sziwie.
A tu też okazały, tym razem Hannuman w Bangalore. 
 W ciągu tygodnia przejechaliśmy granicę między pięcioma stanami. Czasami postoje były nieoczekiwane - świetne miejsce na wesele?!
W grudniu widzieliśmy jak kręcą scenę do tego filmu w Mumbaju. Premierowy seans widzieliśmy dwa miesiące później w Hyderabad. Szybko tu montują filmy! 
 Szpital w Hyderabad.
 Hinduski camper.
 Przychodzisz do sklepu z butami i jeśli ci się nic nie spodoba to zawsze możesz dobrać indywidualnie wszystkie elementy.
Widok na Charminar. 
Kwiaty we włosach. 
 Akurat trafiliśmy na świąteczny dzień muzułmanów. Po wybuchu bomby kilka lat temu w meczecie Masjid każde piątkowe modły odbywają się pod czujnym okiem policji.
 Charminar to najbardziej charakterystyczne miejsce w Hyderabad. Każda z czterech wież ma wysokość blisko 50 metrów.
 "Hał ar ju?", "Łer ar ju from?", "Łots jor dżob?... A później pomachać i za kilka sekund powtórka całego rytułału. Tak wygląda bratanie się z Hindusami.
 Widok na Hyderabad z fortu Galconda.
 BEST view.
 Fort Galconda.
Romantyczne popołudnie wśród grobowców. 
Grobowce Qutub Shahi. 
Widok z łaźni. 
Park z grobowcami to bardzo przyjemne miejsce na piknik… 
 Trafiliśmy na kurs fotografowania. Modelka prężyła się i wyginała ku uciesze kilkudziesięciu fotografów-amatorów. W tej licznej grupie znalazł się również pewien turysta z Polandy.
 Statua Buddy na jeziorze Hassain Sagar.
 Szczęśliwy pasażer statku rejsowego.

 wzor

    Kolejne trzy dni spędzamy w trasie. Droga znowu nas nie rozpieszcza. Przystajemy w Nagpur w hotelu o dumnej nazwie „Blue Diamond”. Obsługa skacze koło nas jakbyśmy byli szejkami z Dubaju, przy czym skakanie to w ogóle nie przekłada się na szybkość i jakość tego co dostajemy, ma jedynie na celu pozorowanie pomocy i wyłudzenie napiwków. Wygląda to tak: „Madame poczeka, boy zaprowadzi do pokoju”. Madame czeka, bo inaczej nie dostanie klucza. „Sir poczeka, bagaże też boy wniesie”. W praktyce Krzysiek już dawno wniósł bagaże, a madame dalej czeka na klucz. Kiedy pojawia się w końcu boy nawet nie proponuje pomocy w zaniesieniu tego co ze mną zostało, ale za to wyciąga łapkę po pieniążki za wtarganie ciężkiego klucza na drugie piętro.

    Autostrada krajowa nr 7 nadal nas nie oszczędza. Liczyliśmy, że może z Nagpur trochę się poprawi. Ja w swojej naiwności myślę, że źle skręciliśmy. Zatrzymuję Krzyśka, żeby się upewnić i pęka mi linka sprzęgła. To usterka, która podobno zdarza się bardzo rzadko. No cóż, mnie przytrafiła się już drugi raz i tym razem w środku niczego. Musimy dojechać do wioski, więc odpalam motor, Krzysiek go pcha, wrzucam dwójkę i dojeżdżamy do mechanika. Chłopaki za całe 2,40 zł zmieniają linkę, strzelają sobie z nami parę fotek i ruszamy dalej. Znowu jednak zaczyna mi coś stukać. Już wiem, że to łańcuch. Sprawdzamy i jakiś taki luźny. Z egzaminu na prawko pamiętam, że bez wezwania egzaminatora trzeba powiedzieć: naciąg łańcucha sprawdzamy w połowie jego długości i powinien być zgodny ze wskazaniem producenta. Tylko jakie są te wskazania? Trochę bez sensu prosimy o sprawdzenie przydrożnego mechanika. Naciąga łańcuch i chyba nas też chce naciągnąć na wymianę kilku części, a przynajmniej jeden z klientów cicho sugeruje nam, żebyśmy pojechali do miasteczka i znaleźli speca od motorów, bo ten jest od tirów. Też nie podoba nam się ten gość i nie bez powodu, bo za drobną naprawę kasuje od nas stawkę jak za tira. W miasteczku za to znowu przyzwoity mechanik. Skraca łańcuch, wymienia łożysko w tylnym kole i Suzuki znowu śmiga jak zły.

    Tego dnia jednak za daleko nie pojechaliśmy. Zatrzymujemy się na nocleg tuż przed Jabalpur i z głupa pytamy o pokój w luksusowym resorcie. Indie to jednak kraj pozorów. To co z zewnątrz wygląda luksusowo, w środku bardziej przypomina miejsce potajemnych miłosnych schadzek – to tak, żeby nie nazywać rzeczy po imieniu. Brudno, odrapane ściany, a w koszu dowody wspomnianych wyżej miłosnych wyczynów. Natychmiast prosimy o zmianę pościeli i zabranie kosza. Mówisz i masz! Pościel zmieniona na zestaw z pokoju obok. Na kosz trzeba poczekać bo tam również był nie opróżniony. Nawet się nie wkurzamy, w końcu nie jest to pierwszy raz kiedy wyciągamy swoje śpiwory, a hotelowy zestaw idzie na bok.

    W końcu docieramy do Khajuraho. Zakurzeni, brudni i wymęczeni. Za to nocleg w końcu przyzwoity. Tanio, czysto i z ciepłą wodą. O 21 śpimy już jak niemowlaki i tak przez następne 12 godzin.

 
Kolejny etap ucieczki na północ. Tu już nie było tak zielono, ale bawełna też cieszyła oko. 
 
Obskurno-luksusowy hotel w Nagpur. 
 
 Widok z apartamą. To jeszcze nic strasznego. Gorsze były dźwięki z ulicy przez całą noc, modlitwy z meczetu tuż przed szóstą rano, przeraźliwe sygnały ciężarówek i autobusów.
 
To był pechowy dzień dla motoru Sławy. Pechowy dla maszyny ale dla nas bardzo udany. Poznaliśmy kilku mechaników i jednego naciągacza. Poza tym mieliśmy najtańszą naprawę linki sprzęgła - cena linki w sklepie po drugiej stronie warsztatu to 1zł20gr oraz naprawa drugie tyle.
 
 
 Czerwona dachówka na domkach towarzyszyła nam przejeżdżając przez stan Maharasztra.
 
 Kolejny wymuszony postój.
 
Jesiennie jak w ojczyźnie. 
 
 W pobliżu Jabalpur zaryzykowaliśmy próbę noclegu w luksusowych warunkach. Po zbiciu ceny o połowę mogliśmy podziwiać księżyc, który zawisł centralnie nad nami. Los nam sprzyja.
 Radość nie trwała zbyt długo bo po wyjeździe z hotelu zaczęła się tragiczna droga, która ciągnęła się przez blisko 300 kilometrów.
Niektórzy skończyli ją w niezbyt sprzyjających warunkach. 
Nawet kojąca zieleń tu nie pomogła. 
Chociaż widok o zachodzie słońca przywrócił wiarę w sens podróżowania motorami po Indiach. 
Lekko umorusani dotarliśmy na północ. 

 

wroc1 wzor dalej1

 



Showcases

Background Image

Header Color

:

Content Color

:

DMC Firewall is a Joomla Security extension!