Całą niedzielę spędziliśmy w podróży. Najpierw upchani jak sardynki w busie z wyspy Olchon do Irkucka, a potem wytrzęsieni na ostatnim siedzeniu w busie z Irkucka do Arszan. Na miejscu od razu dorwały nas miejscowe panie oferujące noclegi. Z reguły wolimy sami najpierw czegoś poszukać, ale ponieważ było już ciemno potargowaliśmy się trochę i daliśmy się namówić. Standard noclegów w tej część Rosji przeważnie jest podobny, czyli drewniane domki z wychodkiem na zewnątrz. Różnie bywa z prysznicem. Przeważnie jest odrębnie płatna bania. Kolejny dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Arszan. Najpierw dacan (buddyjska świątynia), wodospady, a przed wieczorem stwierdziliśmy, że spróbujemy złapać stopa i pooglądamy wygasłe wulkany kilka kilometrów dalej. Obejrzeliśmy jeden, w miarę blisko drogi, ale w oddali widać było jakiś pagórek. To musi być wulkan! Ruszyliśmy łąką w stronę wzniesienia. Tylko coś ta trawa jakaś dziwna, taka bagienna. Szliśmy jednak dalej, podłoże robiło się coraz bardziej wilgotne i poprzecinane szerokimi rowami z wodą, ale udało nam się znaleźć jakieś kładki. W końcu jednak kładki się skończyły, ale przeszliśmy już za daleko, żeby wrócić. Z mokrymi nogami dotarliśmy w końcu na wzgórze. To chyba faktycznie był kiedyś wulkan, nawet miał na środku takie małe wgłębienie wyglądające jak krater, ale to wciąż był zwykły pagórek! Na szczęście nasze poświęcenie nie poszło na marne. Widok z wulkanowego pagórka okazał się naprawdę piękny, a buty – no coż, wypierze się. Czas jednak ruszyć w Sajany. Z Arszan można wejść na Pik Liubwi. Szlak jest nieoznakowany, więc musieliśmy trochę poszukać, którędy tam się w ogóle wchodzi. Trzeba przyznać, że wejście daje trochę w kość. Szlak od samego początku jest bardzo stromy. Widok natomiast wynagradza wszystko, nawet ból mięśni i zjazdy na tyłku na bardziej stromych fragmentach w drodze powrotnej.
Dacan w Arszan
Dacan w Arszan - stupy
Arszan - wstążki symbolizują prośby do Boga
Dobre miejsce do rzucenia palenia - w drodze do wodospadów w Arszan.
Arszan - spacer wzdłuż strumienia
Arszan - wodospad
Arszan - wzdłuż strumienia
Arszan
Arszan - zielarka Sława sprawdza co się zbiera w okolicznych lasach.
Arszan - za uzdrowiskiem
A na obiad pyszne glutki - po lewej szalet kucany (nie mylić z kicanym).
Arszan - w poszukiwaniu miejsca na nocleg.
Wycieczka do kraterów w pobliżu Arszan.
Wycieczka do kraterów w pobliżu Arszan.
Kratery namierzone
Widok ze słynnego zabagiennego pagórka.
Zdobywcy pagórka - zapamiętajcie tę datę - 3 września 2012 - pierwsi Polacy na pagórku?!
Widok ze słynnego zabagiennego pagórka.
W drodze powrotnej do Arszan.
W drodze powrotnej do Arszan.
Plieé przy kopce.
W drodze powrotnej do Arszan.
Pik Liubwi - 2200 m n.p.m.
Pik Liubwi - Krzysiek w oryginalnej koszulce.
Pik Liubwi
Widok z Pik Liubwi
Widok z Pik Liubwi
Widok z Pik Liubwi
Widok z Pik Liubwi
Widok z Pik Liubwi
Droga powrotna ze szczytu.
Droga powrotna ze szczytu - zielarka w akcji - zebrała całą kieszeń Saagan Dali (nie wiemy na co to jest ale pomaga).
Droga powrotna ze szczytu.
Droga powrotna ze szczytu.
Droga powrotna ze szczytu.
Relaks w strumyku
A tu rozbiliśmy nasze M3
Kolejny przystanek to Sludianka. W przewodniku nie ma zbyt wielu informacji o noclegach, a już dawno nie mieliśmy dostępu do internetu, żeby czegoś poszukać. Na ulicy Lenina pod numerem 155 miała być jakaś baza turystyczna. Może kiedyś była, ale teraz ulica kończy się na numerze 153 i dalej za bardzo nic nie ma. Mamy jeszcze jeden namiar. Schronisko w okolicach Muzeum Mineralogicznego. Dotarliśmy do właściwej ulicy. Biedne domki, brudno i śmieci. Muzeum jest, ale schroniska nie widać. Dzwonimy więc do bramy muzeum. Otworzyła nam starsza pani, a tam jak w oazie. Ogród, drewniane domki, czysto i miło i jest nocleg. Tu zostajemy! Stąd chcemy wejść na Pik Czerskiego. Z przewodnika wynika, że trasę trzeba podzielić na dwa dni. Gospodyni odradza nam to jednak bo zapowiadają deszcze, a poza tym byli tu tacy Polacy, wyszli wcześnie rano i zdążyli wrócić tego samego dnia. Nasi rodacy podołali, a my mielibyśmy nie dać rady? Ruszyliśmy bladym świtem. 18 kilometrów do stacji meteorologicznej, potem jeszcze 3 godziny na szczyt i wracamy. Niestety pogoda nam nie sprzyjała i na szczycie mogliśmy pooglądać jedynie gęstą mgłę. Powrót ze szczytu i początek trasy szły nam jeszcze nieźle. Pod koniec jednak czuliśmy już każdy najdrobniejszy mięsień i marzyliśmy tylko o ciepłej wodzie i spaniu. Wniosek z wycieczki jest taki: trasę da się zrobić w jeden dzień, ale trzeba mieć odrobinę masochisty w sobie. My najwyraźniej mamy. Za to kolejny, deszczowy już dzień, spędzamy bardzo leniwie. Zakopani w śpiwory czytamy, piszemy i oglądamy zdjęcia. Jeszcze tylko musimy podjechać do centrum po bilety do Ułan Ude, ale jakoś tak nie chce nam się wyjść. W końcu nałaziliśmy się wczoraj.
Po drodze na Pik Czerskiego można podziwiać kamieniołomy (tu marmur).
Śniadanko na mostku
Pierwsza część trasy pokonana - kolej na atak na szczyt.
Stacja meteorologiczna w Chamar Daban
Pogoda nie dopisała - mieliśmy mleczne widoki.
Już prawie na szczycie, ale my jeszcze tego nie wiemy bo nic nie było widać.