czol1050c

19-29 kwiecień 2013 roku (254-264 dzień)

 

    W końcu ruszamy na trekking. Pierwsze dni nie rozpieściły nas pogodą i jedyny widok, który nam towarzyszył to widok kropli deszczu spadających z naszych kapturów. Po trzech dniach dostaliśmy jednak nagrodę i prawie do samego końca świeciło nam słońce. Zdecydowaliśmy się na wędrówkę wokół Annapurny. Trasa jest bardzo skomercjalizowana. Wszędzie są hoteliki i knajpki. Nie odbiera jej to jednak piękna. Od momentu wdrapania się na prawie 3000 m n.p.m. długo nie opuszczał nas widok siedmio i ośmiotysięczników. Jedynie Annapurna I widoczna jest dopiero pod koniec trasy, gdzie o tej porze widoczność bywa słaba. Niestety tylko na chwilkę ukazała nam się spomiędzy chmur.

    A po drodze, poza widokami, spotyka się jeszcze ludzi. Tym o to sposobem przez prawie dwa tygodnie wędrowaliśmy z Anią i Alkiem – krajanami z Florydy, a na jednej z wycieczek aklimatyzacyjnych spotkaliśmy znowu … Konrada. Ania z Alkiem mieli trochę więcej czasu, więc w stanie błogiego relaksu zostawiliśmy ich w Marphie. A szkoda, bo potrekkingowe piwko w Pokharze smakowałoby o wiele lepiej…

    Poza chodzeniem wszystko kręci się wokół posiłków, a wśród nich króluje podstawa nepalskiej kuchni czyli dal bhat. Jak sama nazwa wskazuje dal bhat to dal, czyli zupka z soczewicy, bhat czyli ryż oraz to czego nazwa już nie wskazuje, tj. warzywa i papad (chrupiący wielki chips). Potrawa jest pyszna i jest jedyną pozycją w menu, której przysługują dokładki. „Dokładaliśmy” więc sobie codziennie, aż dal bhat stał się wyznacznikiem naszego czasu. Która godzina? W pół do dal bhata…

    Chłodny górski klimat nie oszczędza i moja druga połowa postarzała mi się w górach. Specjalnie na tę okazję przez dwa dni niosłam z piekarni po drodze słodką bułeczkę najbardziej przypominającą tort (czyli była okrągła i płaska) i tymże wypiekiem obeszliśmy „18-te” urodziny Krzyśka.

wroc1 wzor dalej1

 

 

 No i zaczynamy naszą rozłąkę z cywilizacją. Ruszamy w kierunku punktu początkowego naszego trekkingu - Besisahar.
 Widoki z busa.
 A tu widoki na busa.
 Bulbhule i pierwszy wiszący most przed nami.
 Tego dnia za wiele się nie nachodziliśmy. Po blisko pół godzinie, wystraszeni przez czarne chmury, znaleźliśmy pierwszy nocleg.
 Dzieci deszczu się nie bały! Zabawka zrobiona z płyty CD i patyka robi, jak widać, furrorę.
 Początek drogi trochę nas zawiódł, ale na szczęście tylko pierwszego dnia natknęliśmy się na ciężki sprzęt.
 Później czyhały na nas już inne niebezpieczeństwa.
 I z każdym kilometrem robiło się coraz przyjemniej.
 Postój u gościnnej krówki. Były wspominki, opowieści i pożegnalne uściski. A ponieważ deszcz przestał padać to ruszyliśmy dalej.
 Rzut oka na stadko nad rzeczką - chyba sztuki się zgadzają.
 Dwie zbłąkane owieczki - pamiętajcie nie róbcie sobie zdjęć na mostkach!
 Pod mostkiem można.
 Miejscowa zielarka (z przymrużeniem oka, oczu).
 Bogactwo flory.
 Z cyklu "gdzie jest Sława?!"
 Wodospady wymuszały na nas postoje. Jak się tak patrzy i patrzy na lecącą wodę...
 Drugi nocleg w Chyamche (1430 m n.p.m.).
 Kolejny dzień i kolejne opady deszczu. Trochę zaczęliśmy się niepkoić.
 Rzeka Marsyangdi Nagi w pobliżu wioski Tal.
 Przerwa na herbatkę w skalnej wnęce. Znowu pada...
 Mostek dla wielbicieli mocnych wrażeń.
 Młynki modlitwene w Danakyu (2300 m n.p.m.), czyli czas na kolejny nocleg.
 Danakyu.
 Obwarzankowe racuchy.
 Znowu nie zapowiadało się na piękną pogodę.
 Codziennie wkraczaliśmy w inny świat flory.
 W drodze spotkaliśmy siwka na trampolinie. (A skoro mowa o Siwkach to pozdrowienia dla Szanownych Państwa).
 Zielono
 No i dotarliśmy do Chame (2670 m n.p.m.).
 Po czterdziestym ósmym kręceniu.
 W wiosce trwało w najlepsze kilkudniowe święto.
 Po długiej debacie przy tarczy...
 ... i zastraszaniu bezstronnych widzów...
 Wyłoniono zwycięzcę! Gratulujemy!!
 Po zawodach łuczniczych przyszedł czas na relaks w mini gorących źródłach.
 Niesamowite głazy w rzece.
 Świątynnie i księżycowo.
 Widok z okna o poranku. Pogoda piękna i pierwsza wielka góra - Annapurna II (7937 m n.p.m.).
 Od tej pory aura nam sprzyjała. Pierwszy dzień z wielkimi górami.
 Wiosna!
 Wyżej, coraz wyżej.
 Z jednej strony rzeki na drugą.
 Niesamowity lodospad.
 Nasi tu byli! Szlak dookoła Annapurny jest oznakowany jak trzeba.
 Drewniany most przez rzekę Marsyangdi Nadi.
 Za Chame nie ma już ruchu samochodowego. Od tej wioski prym wiodą i produkty niosą głównie muły.
 Zbliżamy się do największego "amfiteatru" świata.
 A oto i on - płyty Oble Dome (Swargadwari Danda).
 I dalej doliną rzeki Marsyangdi Nadi.
 Pogoda sprzyja a widoki z każdym krokiem piękniejsze.
 Całkiem udane zdjęcie z ręki.
 Wdrapaliśmy się do wioski Upper Pisang (3300 m n.p.m.). Nie tylko my się zmęczyliśmy.
 Gompa w Upper Pisang. 
Annapurna II nocą...
 ... i dniem.
 W dole wieś Upper Pisang.
 A my mamy Annapurne II na wyciągnięcie ręki!
 Widok na dolinę - najbardziej widoczne jest lotnisko w Humde.
 Dotarliśmy do Pisang Base Camp (4600 m n.p.m.). Dzień aklimatyzacyjny zaliczony. Natomiast egzamin z ekologii katastrofalnie oblany przez turystów.
Oxytropis cachemiriana - lubi sobie rosnąć powyżej 3000 m n.p.m.
 Nasza klitka w hostelu w Upper Pisang.
 Czorteny w pobliżu Ghyaru.
 Jak tu nie kochać gór?!
 Pozostałości po twierdzy.
 Szyszkowo
 Pod tą bramą się nie przejdzie.
 Opalanko z Anią i Alkiem.
 To był baaardzo długi dzień.
 Na szczęście mieliśmy psa przewodnika.
 Oryginalne formacje skalne.
 Niestety jak się nie ma muła to trzeba wszystko targać własnymi siłami.
 Manang (3540 m n.p.m.)
 Jeziorko u podnóża Gangapurny (7454 m n.p.m.).
 Pasmo Himalajów.
 Gangapurna, lodowiec i my.
 Annapurna III (7555 m n.p.m.)
Widok na dolinę w kierunku Manaslu (8156 m n.p.m.)
 Widok na wioskę Braga (3360 m n.p.m.)
 W drodze nad jezioro Kicho (Ice Lake) można się natknąć na dziką zwierzynę.
 Pierwsze z jeziorek wcale nie było zamarznięte.
 Polska ekipa nad Ice Lake (4800 m n.p.m.) > od lewej > Michał, Konrad, Krzysiek, Ania, Sława i Alek.
 Konrad... To już nasze trzecie spotkanie!
 Dobrze, że lawiny nie wywołaliśmy tymi wybrykami.
 Drugi etap aklimatyzacyjny zaliczony!
 A przed nami trzecia próba wytrzymałości naszych organizmów. W drodze nad jezioro Tilicho.
 Czas do szkoły!
 I nagle roślinność znika...
 I przed nami kolejne giganty.
 Obóz w pobliżu Shree Kharka.
 Młynki modlitewne przy gompie.
 Śliczna pogoda i zasłużony wypoczynek w Shree Kharka.
 Publiczne pranie brudów - w tym przypadku były to gacie Alka.
 Ponieważ szliśmy spać tuż po zachodzie słońca i Dal Bhacie (zazwyczaj około godz. 20) to budziliśmy się ciut świt.
 Urodziny! To ci niespodzianka ciastkowo-czekoladowa!!
 "Oddaj mi proszę to jajo!"
 Wybryki jubilata.
 Ruszamy w kierunku najwyżej położonego na świecie jeziora.
 Zakręcona
 W drodze do jeziora Tilicho.
 Niebezpieczny fragment z osuwiskami.
 Kamienie spadają z ogromną prędkością.
 Tilicho Base Camp (4150 m n.p.m.) i najfajniesza jadalnia na całej trasie.

 

wroc1 wzor dalej1

 



Showcases

Background Image

Header Color

:

Content Color

:

Our website is protected by DMC Firewall!