czol1050c

4-14 styczeń 2013 roku (149-159 dzień)

 

    Chyba zaczynamy być nudni, a co najmniej irytujący, czyli znowu plaża. Właściwie ten wpis mógłby wyglądać mniej więcej tak: wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, poczytaliśmy, popływaliśmy i znowu coś zjedliśmy. Ostatnie dni mijają jak z bicza strzelił. W ogóle czas nam trochę przyspieszył. Jakoś trudno w to uwierzyć, że minęło już pięć miesięcy odkąd wyjechaliśmy z domu. W końcu, żeby tak ciągle nie siedzieć i nie myśleć za wiele (czasami do głowy mogą przyjść głupie myśli) wybraliśmy się na wycieczkę krajoznawczo-przyrodniczą.

    Wypad na plantację przypraw to bardziej spacer po pokazowym ogrodzie z przyprawami. Zaczyna się od założenia powitalnego wieńca z kwiatów i ostemplowania czoła kropką. Zanim dowiedzieliśmy się o przyprawach odkryliśmy swoją paranoję wywołaną przez świątynnych naciągaczy. Kwiatki, kropka? Zwoje mózgowe szybko pracują, łączą fakty, wysyłają impuls, który dociera do Krzyśkowego ośrodka mowy, który wydaje następujące dźwięki: „Maleńka ściągaj to, nie wiesz, że zaraz będą chcieli od ciebie dodatkową kasę”. Na ten dźwięk uruchomiła się moja paranoja. Zerwałam wieniec z szyi, stanowczo odmówiłam kropki i pobiegłam w popłochu odprowadzona spojrzeniem pana witającego wyrażającym jednocześnie zdziwienie jak i pytanie „A co to k… za oszołomy?”.

    No cóż, kwiatki i kropki mieli wszyscy, więc to taki element programu. Pozbawiona flory na szyi już bez obaw brałam wszystko co dawali. Herbatka z trawy cytrynowej? Wypita! Obiadek? Zjedzony! Bańka feni - miejscowego bimbru z owoców nerkowca? Nie trzeba dwa razy pytać! Polanie zimną wodą z cytryną po pleckach na orzeźwienie – ależ proszę! Dodatkowa porcja lodów na deser? No nie, kolejnej porcji już nie zmieszczę…

    Po plantacji podjechaliśmy jeszcze do rezerwatu motyli. Na miejscu okazało się, że to nie tyle rezerwat co prywatna inicjatywa pewnego pana kochającego motyle. Na niewielkim kawałku ziemi posadził rośliny lubiane przez te owady, doprowadził wodę i za niewielką opłatą oprowadza zainteresowanych. Byliśmy trochę późno i większość motyli pochowała się w cieniu, ale chyba najciekawszym okazem był sam oprowadzający. Nie rozstaje się z aparatem i przy każdej rundzie zachwyca się jakimś owadem. Ma poza tym normalną pracę, a to jest jego hobby. To chyba kiedyś w Teleexpresie była galeria ludzi pozytywnie zakręconych, czy jakoś tak. No to my niniejszym zgłaszamy pana od motyli!

    Po wycieczce pełnej wrażeń, rozochoceni haustem feni zaopatrzyliśmy się w miejscową whisky Royal Stag. Stag to jeleń. Trunek na tutejszym rynku odpowiada co najmniej Jasiowi Wędrowniczkowi, więc na własny użytek nazwaliśmy go Johnnym Jeleniem. To świadczy o tym, że alkohol nie zabija szarych komórek, tylko pobudza je do kreatywności, i tego się będziemy trzymać!

wroc1 wzor dalej1

 

 

 

Nic nie robienie na naszym ganku.

 Palolem

 

Palolem

 

 Rozbuchany grill.

 

 Polscy piraci szaleją na Morzu Arabskim.

 

Palolem

 

 Zdjęcie z planu filmowego bolly-łódzkiego teledysku.

 

Palolem

 

 Plaża Patnem.

 

Palolem

 

 Biblioteka w Margao.

 

 Bananowy nietoperz.

 

 Na plantacji przypraw.

 

Wszystkie kobiety coś wąchają. To z pewnością jakieś dragi.

 

 Mały ananas.

 

 Coś niejednoznacznie wygląda to jabłuszko.

 

 Pora zerwać sobie kokosa.

 

Na plantacji przypraw.

 

 Słoniowy prysznic.

 

 Pieprz i...

 

...i wanilia.

 

 Strażnik na plantacji.

 

 Niespodzianka za kołnierz od naszego przewodnika.

 

 W rezerwacie motyli.

 

 Na dachu Hobbita.

 

 Świątynia Shri Mahalasa.

 

Świątynia Shri Mahalasa.

 

Świątynia Shri Mangesh.

 

 Nad jeziorem Curtorim.

 

 Rezydencja Braganza w Chandor.

 

Rezydencja Braganza w Chandor.

 

Święto Trzech Króli hucznie obchodzone w Chandor.

 

 Nasze żelazne zapasy.

 

 W plażowym kinie na filmie "Impossible" - nie ma to jak oglądać o powodzi w Tajlandii z 2004 roku siedząc nad morzem.

 

 Pola ryżowe w pobliżu fortu Cabo De Rama.

 

 W drodze do fortu.

 

 Kościół na terenie fortu Cabo De Rama.

 

 Portret nad morzem.

 

 Nad morzem.

 

 Wężowy korzeń.

 

 Widok z fortu Cabo De Rama.

 

Widok z fortu Cabo De Rama.

 

 Droga lokalna.

 

 Zachód słońca w pobliżu Canaguinim.

 

 Na kolację coś co się jeszcze chwilę wcześniej mrugało do nas ślepkami - czyli krab.

 

Miał być na chwile smutku i tęsknoty, ale wtedy nie było gdzie ugotować, więc został spożyty w chwili refleksyjno-beztroskiej z okazji pięciomiesięcznicy naszych wojaży. Najprawdziwszy polski budyń podarowany przed odjazdem przez najprawdziwszą przyjaciółkę. Buziaki Mietku!

 

 Plaża w pobliżu Canaguinim.

 

Plaża w pobliżu Canaguinim.

 

 Chwila wytchnienia dla Enfielda.

 

 Chwila wytchnienia dla Krzyśka.

 

 Chwila wytchnienia dla Sławy.

 

 Natrętni turyści zaglądają w każdą dziurę.

 

Plaża w pobliżu Canaguinim.

Strażniczka naszego domku.

Dzikie leśne bestie.

Palolem

Palolem

 

 Oj kiedyś tu wrócimy.

 

wroc1 wzor dalej1

 




Showcases

Background Image

Header Color

:

Content Color

:

Our website is protected by DMC Firewall!