- Szczegóły
-
Kategoria: 15. Chile
-
Odsłony: 4622
4-11 luty 2014 roku (545-552 dzień)
Villarrica ... czyli kolorowy bieg na wulkan
Jako że południe Chile bywa deszczowe udoskonalamy nasz zestaw kempingowy biorąc przykład z najlepszych. Chilijczycy są mistrzami biwakowania. W oka mgnieniu urządzają sobie małe zagródki złożone z namiotu, stolika i rusztu, a wszystko to pod wodoodporną plandeką. Nie chcemy być gorsi i też zaopatrzamy się w płachtę. Pierwotnie miała chronić motory, a tu okazuje się, że bez problemu mieści i zestaw chilijski i nasze maszyny. W naszej zagródce deszcz nam nie straszny i możemy sobie poczekać na lepszą pogodę, by wdrapać się na wulkan Villarrica.
W międzyczasie, w ramach rozgrzewki przed wspinaczką, wzięliśmy udział w Kolorowym Biegu. Zdaje się, że inicjatywa ta nie dotarła jeszcze do Polski, a szkoda, bo zabawa jest fajna. Bieg nazywany jest najszczęśliwszymi pięcioma kilometrami na Ziemi. A dlaczego kolorowy? Zaczynasz w białej koszulce, a kończysz jak po hinduskim Holi. Po każdym przebiegniętym kilometrze obsypują cię innym kolorem farby.
Dość długo zastanawialiśmy się czy wchodzić na wulkan. Nie można wspiąć się na niego o tak sobie, ale trzeba wykupić wycieczkę z przewodnikiem. W dodatku trwa sezon, więc można spodziewać się setek ludzi a jakoś nie bardzo nam się uśmiecha ślamazarne wdrapywanie się w rządku tak samo ubranych turystów. Z drugiej strony wulkan prezentuje się pięknie okryty śnieżną czapą, a nam brakuje ruchu po ostatnich mało aktywnych tygodniach. W końcu padła decyzja. Idziemy! Kaski-orzeszki na głowę i jazda! Tak jak przewidywaliśmy chętnych było mnóstwo, a lodowcem dzielnie wędrował rząd mrówek. Okazało się jednak, że są okoliczności, w których nie ma to większego znaczenia, bo gdy przystajesz nie patrzysz na ludzi, a na niesamowite widoki wokół, a gdy idziesz podejścia są na tyle wymagające, że i tak patrzysz w śnieg. Jeszcze fajniej było zajrzeć do buchającego siarą krateru. Największa zabawa szykowała się jednak na koniec. Wiedzieliśmy, że z wulkanu podobno się nie schodzi. Zjeżdża się i to w wielkim stylu. Każdy dostaje plastikowe jabłuszko i jeden po drugim, hamując jedynie czekanem, zjeżdża z 2847 metrów. Takiej frajdy dawno nie mieliśmy. Nie dość, że prędkość jak na roller coasterze to jeszcze taplanina w śniegu. Powrót do dzieciństwa całą gębą, z tą różnica, że w czasach szkolnych nigdzie w okolicy nie było takiej górki…
Przed wyjazdem fundujemy sobie jeszcze krótki trekking w Parku Narodowym Huerquehue z pływaniem w lodowatym jeziorku. Wyczekaliśmy się na dobrą pogodę, ale było warto. Ostatnie trzy dni wynagrodziły cały deszczowy tydzień.
Jesteśmy w krainie jezior |
Chilijski napój na dobry początek - trochę pęczaku z morelami - czyli po prostu mote con huesillos |
Nad jeziorem Villarrica |
Jezioro Villarrica |
W przerwie między ulewami zrobiliśmy sobie spacer po miasteczku |
Urząd miejski w Villarrica |
Villarrica |
Kolorowo na kempingu |
Kotlety dla pasibrzuchów |
Wulkan Llaima (3125 m n.p.m.) pojawił się na horyzoncie |
Modelunia-Lalunia |
Jak przestało padać to przenieśliśmy się do Pucon |
Mapucho i Kristobal na spacerze. ¿A gdzie ta lapka? |
Strażacy w Pucon |
Z Leonem i Doną |
Nasz przyjaciel |
Wulkaniczny bar |
Kolejny zwierz z Pucon |
Na głównym placu |
Uśmiechnięta Mapuchanka - to pewnie po spacerze z Kristobalem |
Jezioro Villarrica od strony Pucon |
Jezioro Villarrica. Wciąż pochmurno i wciaż czekamy na poprawę pogody. |
Co za radość po zakupie okularów |
Przyczłapał na super ofertę |
Jezioro Caburgua |
Jezioro Caburgua |
Sztuka skalna |
Nad jeziorem Caburgua |
Prawdziwy rower wodny |
Jezioro Caburgua |
Zbiorowa gimnastyka plażowiczów |
Wodospady Ojos de Caburgua |
Woda spada z dwóch stron |
W pobliżu wodospadów |
Na sobotnim pikniku w Relicura |
Zupa już prawie gotowa |
Mięcho też można konsumować |
A my chuchamy na empanade |
I zajadamy się kuchen, czyli germańskim plackiem |
"Zatańczem?" - "Ino razo, tera mnie golenie dro!" |
Huasos przy barze - czyli chilijscy kowboje na festynie |
Przyłapana na objadaniu się jeżynami |
No i jest! Pokazał się wreszcie. Przed Państwem wulkan Villarrica (2847 m n.p.m.) |
A my na rozgrzewkę wystartowaliśmy w kolorowym biegu. Oczywiście na punkcie pomiarowym byliśmy dużo wcześniej niż pozostali uczestnicy, ba nawet dużo wcześniej niż początek zawodów. |
Farby jak widać już przygotowane |
Nieco zaspani ale pełni wiary w sukces |
Rozgrzewka przed biegiem na miejskim stadionie |
Ruszyli! To już kolejny kolorowy przystanek. |
Nie tylko my mieliśmy kupę radochy! |
Czas na kolor żółty |
... i nacieranie |
Dobiegła! |
Dociągnęli go! |
Feta po biegu |
Aż tak umorusani jak po Holi nie byliśmy. |
Nasza zagródka na kempingu |
Pucon ze wzgórza |
Przy monastyrze |
Suava z przygotowanym sprzętem, czyli ruszamy na wulkan. |
Widok na okolicę o poranku |
Dotarliśmy do bazy pod wuklanem. Czas na spacerek. |
Niektórzy zafundowali sobie wyciąg a my ruszamy "z buta". |
Teleferico w chmurach |
Kaski orzeszki |
Po dwóch godzinach wspinaczki zaczął się śnieg. |
Przewodnik pogania grupę leniuchów. |
Gęsiego |
Wulkan Villarrica jest jednym z najbardziej aktywnych w Chile. W XX wieku wybuchał kilkanaście razy. |
Tylko po zachodniej stronie wulkanu nie mieliśmy widoków z powodu licznych chmur. |
Inna nazwa wulkanu to Rucapillán - tak określali górę Mapuche. |
Nosze w pogotowiu |
Stożek jest naprawdę imponujący. |
Wulkan Villarrica |
Można sobie też zafundować przelot samolotem nad jeziorami. |
Przerwa |
I w drogę |
Śnieg utrzymuje się tu przez cały rok |
Ciężki etap wspinaczki |
Dotarliśmy na szczyt. Z krateru bucha siara! |
Magmy nie widać, przynajmniej z tej odległości. |
Na szczycie |
A może skoczymy na drugi wulkan? |
Szczeliny w lodowcu |
Przebrani w firmowe ciuchy paradujemy po szczycie |
Wulkan Lanin przy granicy z Argentyną |
A na horyzoncie widać kolejne wuklany, między innymi Osorno i Choshunenco. |
Przy kraterze ciężko było oddychać. Siarka skutecznie nas przeganiała w dalsze miejsca. |
Jabłuszko gotowe, czas na rozrywkę. |
To już ostatni etap zjeżdżania. Było rewelacyjnie! |
Ostatnie metry znowu trzeba pokonać o własnych siłach. |
To by było na tyle. Wracamy do Pucon. |
No jeszcze wizyta w wyciągowym kibelku. Drzwi nowocześnie odsuwane. |
Kolejny dzień pogodny, więc korzystamy z aury i ruszamy do Parku Narodowego Huerquehue. |
Park znajduje się na wysokości od 750 do 2000 m n.p.m. |
Czekała nas mała wspinaczka. |
Witamy w Parku! |
Znowu straszą promieniowaniem UV |
Kaskada Nido de Aguila |
Wygrzewają się |
Widok na wulkan Villarrica oraz jezioro Tilquilco |
Wodospad Trufulco |
Czas przycupnąć |
Wodospad Trufulco |
Pierwsze z jezior na naszej trasie - Chico |
Krystalicznie czysta woda |
Ptasior |
Laguna el Toro |
Laguna el Toro |
W parku |
Charakterystyczne drzewa parku - araucaria araucana. |
Laguna el Toro i lasy araucari - drzewa te są zawsze zielone i mogą urosnąć aż 40 m |
Czas na kąpiel |
Trochę nas woda zmroziła ale przyjemność była ogromna. |
Laguna Verde, czyli ostatnie jeziorko na naszej trasie. |
Ewę poznaliśmy w Agencji Turystycznej, gdzie wykupiliśmy wycieczkę na wulkan. Skoczyliśmy więc polskim zwyczajem na jedno małe! |