- Szczegóły
-
Kategoria: 11. Nowa Zelandia
-
Odsłony: 4714
30 wrzesień – 7 październik 2013 roku (418-425 dzień)
Wyspa południowa jest dość wąska, więc szybciutko docieramy na jej wschodnie wybrzeże. Po drodze na jednej z plaż oglądamy Mouraki Boulders – dziwne okrągłe kamienie posklejane z kawałków. A potem robimy sobie dzień leniucha w Oamaru – miasteczku pełnym knajpek i galerii. Basenik, Internet i lodowe obżarstwo. Pingwiny widzieliśmy już wcześniej, więc tym razem dajemy im spokój.
Znowu lekko skręcamy do wnętrza wyspy, żeby popodziwiać najwyższą nowozelandzką górę – Mount Cook. Łazimy sobie tam i ówdzie przez cały dzień i jest pięknie. Trochę wieje, a z tego wiatru powstają najdziwniejsze chmury jakie dotąd wiedzieliśmy. Kolor nieba też jakiś taki bardziej niebieski. Takie są plusy lekkiego wiania. Już wieczorem jest coraz gorzej. Niby rozbijamy się gdzieś za krzakiem, żeby było spokojniej, ale wiatr co chwilę jakoś zakręca i zagląda do naszego zakątka. Prawie nie śpimy. Przed czwartą rano oboje pomyśleliśmy, że wytrzymamy jeszcze chociaż dwie godziny i w tym samym momencie jak zawiało, tak złamało pałąk od namiotu, a ten przebił tropik. Nie ma co, piękny początek trzeciej rocznicy ślubu! Nie pozostało nam nic innego jak zebrać szczątki naszego M3 i resztę nocy spędzić w samochodzie.
W Tekapo przy pomocy starszego pana złotej rączki i jego super wyposażonego warsztatu udało się prowizorycznie naprawić namiot. Wygląda trochę jak po wojnie, ale da się spać, dopóki znowu nie zawieje.
Mamy jednak trochę szczęścia. Dzwonimy do przedstawiciela producenta w Nowej Zelandii i okazuje się, że jedyne miejsce, gdzie w ramach gwarancji reperują namioty jest w Christchurch, czyli tam gdzie właśnie zmierzamy. W dodatku, za lekką namową z naszej strony, nie musimy nawet płacić za ekspres i już po kilku godzinach odbieramy nasz domek tylko z lekkimi bliznami po zawierusze.
Po drodze do przejeżdżamy jeszcze zygzakiem po górach przez Arthur’s Pass i Lewis Pass. Leje jednak niemiłosiernie, więc niewiele udaje nam się zobaczyć. Mamy jeszcze trochę czasu więc zajrzeliśmy do Kaikury pooglądać foki i zjeść homara.
No i to już koniec naszej przygody z Nową Zelandią. Ostatnie dwa dni spędzamy w Christchurch. Miasto po trzęsieniach ziemi z 2010 i 2011 roku nadal podnosi się z ruin. W centrum pusto, a większość budynków przeznaczona jest do rozbiórki. Mieszkańcy nieźle jednak sobie radzą tworząc np. prowizoryczne centrum z wielkich kontenerów.
Ostatnią noc spędzamy na lotnisku w Christchurch, a tam cyrk. Najpierw sprawdzają czy oby na pewno mamy lot przed 8 rano. Potem proszą nas uprzejmie, żeby przenieść się na halę przylotów, po czym dostajemy opaskę na rękę. Wygląda obiecująco – jak wczasy all inclusive, czyli będą drinki! To jednak nie koniec przeprowadzek. Kiedy już usadziliśmy się na krzesłach, ochroniarz uprzejmie przypomniał, że nie możemy tu siedzieć. Możemy przenieść się na twarde metalowe krzesła przy ciągle otwierających się drzwiach, albo za 5 dolarów do specjalnej poczekalni. Idziemy do poczekalni, może przynajmniej trochę się prześpimy. A tu niespodzianka – najuprzejmiejsza w świecie służbistka. Po pierwszej godzinie przegoniła nas spod ściany bo tu właśnie przebiega droga ewakuacyjna. Po kolejnej, spytała czy to nasze rzeczy na krześle i poprosiła o zdjęcie bo więcej osób za chwilę przyjdzie. Nie przyszły, ale to nie przeszkodziło jej znowu nas przesunąć o kolejny metr, bo przecież zaraz mogą przyjść. Miała również inne triki jak np. podchwytliwe pytania jaki film oglądamy. A cały ten trud dlatego, że na lotnisku w Christchurch spać nie wolno! Co więcej, można przebywać jedynie w pozycji siedzącej! W końcu dostajemy głupawki, bo sytuacja jest absurdalna. Kładę sobie ręcznik na głowie i czekam, aż przyjdzie i powie, żebym zdjęła bo idą ludzie i być może zechcą usiąść. Nie przyszli, pani też na chwilę dała nam spokój.
Poranek nad oceanem |
W poszukiwaniu idealnej futbolówki |
Mouraki Boulders |
Spędziliśmy tu sporo czasu. Bardzo nam się podobały te okoliczności. |
Jednak dziesięć sekund wystarczy, żeby dobiec i zapozować. |
Mouraki Boulders |
Kaczuszki spadły z klifu i nawoływały rodzicieli. |
Na którym kamyczku przycupnąć? |
Mouraki Boulders |
Mouraki Boulders |
Tu jest. Tu ją zakopali! |
Zdjęcie rozwodowe |
Przechodzą wolno... Szykują się opóźnienia w ruchu. |
Wybryki pokawowe |
Sława w raju - cała torba magazynów i książek za darmo. Taki zwyczaj w poniedziałki mają. |
Daliśmy nura w brodziku |
Szkoda, że nie mam trzeciej ręki. |
Oamaru ze wzgórza |
Owieczek zabraknąć nie mogło. |
Plaża pingwinów w Oamaru. |
Alkoholowo |
Suszy |
Gdzieś w galerii |
Chciałbym cię mocno przytulić, ale nie mam prawej ręki! (z pozdrowieniami dla Państwa Sz.) |
Może mała przejażdżka po mieście Maleńka? |
Oryginalna galeria |
Steampunk HQ |
Mumy wszędzie |
Oamaru |
Ostatnio polubiliśmy wizyty w bibliotekach. |
Na granicy Otago i Cantenbury |
Święte miejsce Maorysów |
Znaki |
Zaturbinowała się |
Przed nami piękne widoki |
W drodze - nad jeziorem Pukaki. |
Kolor wody jest niesamowity. |
Aż nam się oczy śmieją. |
Edmunt Hillary miał tu swój poligon przed najwyższą wspinaczką w życiu. |
W muzeum |
Widać już z bliska ośnieżone szczyty południowych Alp. |
Wyspy lodowe na jeziorze Tasman. |
Jezioro Tasman |
Jezioro Tasman |
Alpy Południowe |
Oczywiście musiliśmy sobie zrobić dłuższy spacerek. |
Widok na dolinę |
Piknik |
Alpy Południowe |
Nad jeziorem Mueller |
Dolina Hooker |
Na szlaku doliny Hooker |
Trochę lodu do drinka? |
W drodze do lodowca Hooker |
Aoraki / Mount Cook |
Tu powstaje sok pomarańczowy? |
Czas udać się na miejce noclegowe - w pobliżu Aoraki Mount Cook Village |
Alpy Południowe |
To było przedstawienie: chmury i niebo jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. |
Na kempingu |
Na pół godziny niebo zrobiło się niebieściutkie. |
A to już wschód słońca z zupełnie innego miejsca niż nasze noclegowe. Wichura pozbawiła nas mieszkania, więc znowu pojawiliśmy się nad jeziorem Pukaki. |
Kapliczka nad jeziorem Tekapo |
Jezioro Tekapo |
Nie tak miała wyglądać trzecia rocznica naszego ślubu, ale nie możemy narzekać. |
Dizajnerski kieliszek do jajka. |
Wystarczyło wysłać maila z załącznikiem do firmy MSR i załatwione. Naprawa ekspresowa w Christchurch jak tylko tam się zjawimy. |
Widok na jezioro Tekapo z kapliczki. |
Castle Hill |
Arthur’s Pass |
Rocznicowa kolacja. Tym razem bez towarzystwa. |
Namiot odpoczywa a my w domku w pobliżu Arthur’s Pass. |
Cała naprzód! |
O poranku |
Rozlewiska rzeki Teramakau |
Zmokła kea |
Strzeż się DIDYMO! To odpowiednik naszego wilka z gryczaną dupąąą! Nie ma żartów! |
A to już powrót na wschodnie wybrzeże - Lewis Pass. |
Lewis Pass |
Przy strumyku w Hanmer Springs. |
Jelonki i Bambi hodowane tu są na ogromną skalę. |
Nie musiała za długo machać... |
Lewis Pass |
Dotarliśmy do Kaikoury |
Na spacerze |
Kaikoura Pennisula |
Wietrzymy pachy |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura położona nad ocenem sąsiaduje również z ośnieżonymi szczytami. |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura Pennisula |
Byczki jakieś takie łagodne. Ciekawe jaką muzykę im puszczają? |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura Pennisula |
Czas przycupnąć |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura Pennisula |
Miejsce lęgowe red-billed gull |
Ochroniarz. Nie przebrnęliśmy tej selekcji. |
Nad oceanem |
Paciorki |
Oceaniczna grzechotka |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura |
Drzemka |
To jakaś plaga. Przecież jeszcze słońce nie zaszło! |
Kaikoura |
Prawdziwy zwierzyniec w tej Kaikourze. |
Fioletowo |
Kaikoura |
Kolejna zaadoptowana ławeczka. |
Nocleg w zatoce Okiwi. |
Mieliśmy wrażenie jakby przez środek namiotu przejeżdżał nam na przemian tir i pociąg. I tak przez całą noc. |
Szaleństwo śniadaniowe wynagrodziło nocne cierpienia i strachy. |
Od nóżek wolę piersi. W tym wypadku odwłok był mniam-mniam. |
Red-billed gull z bliska. Też lubi homara. |
Bazarek |
Trafiliśmy na święto morza. Ludzie prześcigali się w oryginalności przyodzienia. |
Nasz ulubiony zestaw. |
Nad oceanem |
Lokator pod naszym samochodem. Wyskakiwał z kryjówki co raz i cap za łydkę. A wygląda tak niewinnie. |
Plaża w Amberley |
Czapka czy łysinka? |
Christchurch |
Władze miasta próbują jakoś organizować miejsca zniszczone po trzęsieniu ziemi. |
Proponowali ale na jeden dzień nam nie potrzebny, a za nadbagaż sporo musielibyśmy zapłacić. |
Centrum miasta to jeden wielki plac budowy. |
Znaleźliśmy portfel z dokumentami. Jak na przykładnych turystów z Polandy przystało oddaliśmy go w ręce policji. Tu szok - żadnych protokołów tylko zwykłe fenk ju. Ponieważ był adres roztargnionego to obiecali, że oddadzą do rąk własnych. |
... dla kształtnych dziewczyn. |
Zniszczona katedra w Christchurch |
Nie ma to jak relaks na łonie natury. Szczególnie w centrum miasta. |
Katedra w Christchurch |
Ekologiczny zestaw wypoczynkowy. Trochę się skurczyliśmy będąc na nowozelandzkiej diecie. |
Mistrzowski bar |
Ogród botaniczny w Christchurch |
Flisak |
Mój róż, czy nie mój róż? A może fiolecik? |
Ogród botaniczny w Christchurch. |
Zniszczenia po trzęsieniu ziemi |
Tu święta trwają cały rok. |
Ciekawa teoria! Czemuż by nie? |
Naznaczeni na lotnisku - all inclusive, czyli impra taka, że nie dało się zmrużyć oka. |
Z tej ławki to nikt mnie nie przegoni! |