- Szczegóły
-
Kategoria: Refluksy
-
Odsłony: 4686
Refluks powrotny
Kilka razy w czasie podróży śniło mi się, że nagle wróciliśmy do Polski i jak to we śnie, nie wiedziałam jak to się stało i dlaczego. Nad ranem myślałam sobie jednak, że na szczęście w rzeczywistości będę do tego przygotowana, powrót będzie zaplanowany i nie będzie żadnego zaskoczenia. O, jak bardzo się myliłam. Podróż dopóki trwała wydawała się nigdy nie kończącym się czasem. Mieliśmy wrażenie, że od wyjazdu z Polski minęło już wiele lat, a pobyt w Azji czy Nowej Zelandii to jakaś strasznie stara historia. Tymczasem powrót do domu był jak zamknięcie księgi. Trach i już. Tak jakby wszystko trwało sekundę, a może nawet nigdy się nie odbyło. Jakbyśmy obudzili się ze snu. W dodatku nie możemy sobie przypomnieć uczuć i nastrojów sprzed zaledwie kilku dni czy tygodni. Tak jakby wszystko ulotniło się z naszych głów i nie zostało nic. Podróż umknęła, boimy się, że bezpowrotnie. Stała się czymś nierealnym, co nie miało miejsca. Długo nie możemy otrząsnąć się ze zdziwienia.
Z czasem jednak ten etap przemija. Gdy ktoś w tym czasie pytał nas jak się czujemy jedyne słowo, które przychodziło nam do głowy to „dziwnie”. Nie smutno, nie depresyjnie lecz dziwnie. No bo jak określić to uczucie niedowierzania, oderwania i zagubienia? Przecież jeszcze niedawno nie mogliśmy sobie wyobrazić, że wyjdziemy, a tu już wróciliśmy. Byłam przygotowana na płacz, wspominanie podróży i ciągle wracanie myślami jak to było. Powrót miał być szokiem, zderzeniem ze ścianą, wielkim bum! Okazał się niezauważalnym wpadnięciem w jakiś obłok nierealności, zdziwienia, odcięcia. Jesteśmy zmieszani, trochę oszołomieni. Pierwsze dziwne wrażenie – wszędzie słychać polski. W dodatku nawet tego nie możemy głośno skomentować bo wszyscy wszystko rozumieją. Tak jakbyśmy stracili nasz główny bufor, odstresowywacz z podróży czyli rozmowę na każdy temat bez względu na towarzystwo. Kolejne zdziwienie to to, że wszystko wygląda tak samo. Ot, powstał jakiś blok, coś gdzieś otworzyli, ale poza tym nie zmieniło się nic. Żadnych niespodzianek. I znowu to wrażenie jakbyśmy obudzili się z długiego snu.
Najprzykrzejsze jednak było to, że miałam wrażenie, że straciłam swoją „mądrość” zdobytą w podróży. Wszystkie moje przemyślenia, plany i złote myśli, którymi tak ochoczo dzieliłam się w refluksach zniknęły. Miałam poczucie, że bardzo się zmieniłam, dojrzałam i ukierunkowałam. Nagle nie miałam nic do powiedzenia poza tym, że całe to filozofowanie to o kant dupy potłuc bo gdy wraca się do tzw. rzeczywistości to już nic takie proste i oczywiste nie jest. Na szczęście nie wszystko przepadło i z każdym tygodniem odkrywam, jakie zamieszanie w mojej głowie poczyniła ta podróż. Wymiotła wiele śmieci, zasiała nowe. Zostawiła trochę starych lęków i to one po powrocie rzuciły się na świeżo kiełkujące pomysły. Zalały je toksyczną mieszanką i przez jakiś czas utrudniały ruszenie z miejsca i podjęcie tak naprawdę dawno podjętych decyzji co robić. Na szczęście ten etap też okazał się przejściowy, co nie znaczy, że łatwo jest się za coś zabrać. Na zmianę przychodzi fala optymizmu i poczucie bezsensowności.
W momentach optymistycznych wyznaczamy sobie zadania. Na pierwszy ogień idzie odnowienie mieszkania. Malowanie tak dobrze nam robiło, że ze ścian przerzuciliśmy się na meble, z mebli na lampy, lustra i futryny. Sami z siebie się śmialiśmy jak po kolei plany wymienienia czegoś na nowe kończyły się stwierdzeniem : „A po co będziemy wydawać kasę na nowe? Można przecież przemalować!”. To jest jedna ze zmian, które już widzimy, że w nas zaszły. Nigdy nie mieliśmy bardzo materialistycznego podejścia do życia, a teraz jeszcze bardziej widzimy ile zbędnych przedmiotów nas otacza. W dołku powraca pytanie „po co to wszystko?” Po co ten pęd, zarabianie, kupowanie? Po co kredyty, domy i samochody? Przytłacza nas wszechogarniające poczucie bezsensu. Ludzkie życia to kalki. Ktoś wymyślił jeden jedyny sposób na życie i wszyscy się go trzymają. Ciągłe zadawanie sobie takich pytań nie daje jednak odpowiedzi, a jedynie utwierdza w przekonaniu o bezsensowności. Na pewno nie pomaga ruszyć z miejsca.
Potrzebujemy się zaktywować, ale to co mamy do zrobienia nie jest pociągające. Było, kilka miesięcy temu, kiedy odrobina rutyny wydawała nam się atrakcyjna. Kładziemy się spać zdenerwowani bo znowu zajęliśmy sobie czas jakąś pierdołą. Nagle czuję presję i urządzanie na nowo mieszkania, które miało być takie fajne, jeszcze przed rozpoczęciem staje się koszmarem. Rano mnie oświeca. Na siłę próbujemy wepchnąć się w stare tory gonitwy, załatwiania, wciskania w minutę jak najwięcej. Stop. Oboje nie mamy ochoty siedzieć na kanapie, ale nie o taką aktywność nam chodzi.
To jest chyba mniej więcej czas, kiedy zaczynamy dochodzić do siebie, ogarniać się. Powoli dojrzewamy do decyzji, żeby już sobie odpuścić, przyjąć do wiadomości, że ten etap się skończył i pora zacząć nowy. Czas pozwolić by podróż zagnieździła się tam gdzie jej miejsce – we wspomnieniach. Widzimy światełko w tunelu. Co prawda czasem się rozżarza by potem znowu zgasnąć, ale jest. Lepszy nastrój wraca przeplatany momentami trudnymi i bezsensownymi. Powoli klarują się nowe cele i poczucie, że tak jak na początku podróż wydawała się czymś niemożliwym tak i nowe pomysły na wstępie takie wydawać się mogą. Dociera, że właśnie zrealizowaliśmy coś wielkiego i nie powinno nas dziwić, że wszystko inne nie wydaje się takie ciekawe. Mamy prawo odsapnąć, zastanowić się co dalej. Trzeba na nowo określić cel i do niego dążyć. Wtedy będzie dobrze. A że teraz żaden nie wydaje się wystarczająco interesujący? Chyba trzeba dać sobie czas.