czol1050c

21-31 marzec 2013 roku (225-235 dzień)  

 

     Byliśmy już w Złotym Mieście, więc przyszedł czas na Miasto Niebieskie. Nazwa wzięła się od koloru indygo, na które pomalowane są ściany domów w Jodhpurze. Zwiedzamy niesamowity fort, a na koniec wycieczki Krzysiek funduje sobie sesję u rezydującego w forcie palmisty. Palmista jest bardzo profesjonalny, podobno jeden z lepszych w Indiach. Od razu wyczytał z dłoni co z Krzyśka za gagatek i zaczął opowiadać. Przerwał mu telefon, po którym jak gdyby nigdy nic powtórzył słowo w słowo dwa ostatnie zdania i „wróżył” dalej. Ciekawi byliśmy jakiego gotowca miałby dla mnie. Podejrzewamy, że ma od lat opracowane i wyuczone na pamięć opisy na tyle ogólne, że większość pasuje do każdego. Pytanie tylko na jakiej zasadzie dobiera tekst do osoby. Leci po kolei z listy czy jednak krótkie spojrzenie na dłoń mówi mu wszystko? Zrezygnowaliśmy jednak z zainwestowania kolejnych 30 zł, kiedy dalsza cześć sesji okazała się bardzo przypadkowym zgadywaniem przeszłości i bardziej niż ogólnym przewidywaniem przyszłości. Najważniejsze jednak, że zgodnie z przepowiednią Krzysiek będzie żył długo i zdrowo!

    Na przedmieściach Jodhpuru znajduje się pałac Umaid Bhawan. Pełni teraz funkcje hotelu, ale niewielka część została wydzielona na muzeum. A tam niespodzianka. Okazało się, że wystrój pokojów maharadży zaprojektował Polak – Stefan Norblin. Chyba go doceniono za wykonaną pracę, bo poza suchymi faktami na pokazie slajdów można obejrzeć przegląd całej jego twórczej historii. Miło „spotkać” rodaka na obczyźnie, więc jako jedyni czytamy wszystkie notki i oglądamy slajdy od początku do końca.

wroc1 wzor dalej1
Wieża zegarowa w Jodhpurze, a dookoła liczne stragany.
 Gulab Sagar czyli największy zbiornik wodny w mieście.
Fort Mehrangarh góruje nad miastem.
 Masala czaj to podstawa hinduskiej egzystencji.
 Kolorowy proszek gulal na razie bezpiecznie i cierpliwie czeka w workach...
 Ruszamy zdobyć niezdobyty XV-wieczny fort.
 Mury dookoła tego pałaco-fortu ciągną się przez blisko trzy kilometry.
 Audio-przewodnik nie opuszczał nas nawet na krok.
 Podobno te szpikulce miały odstarszyć słonie, ale wszystko wskazuje na to, że miały je jedynie pogilgać.
 Zróbmy sobie turban.
 Widok z fortu na marmurowy królewski pałacyk.
 Widok z fortu na stare miasto.
Niebieskie miasto.
 Wnętrza pałacu w forcie - Moti Mahal.
 Kolorowe szybki wprawiają zwiedzających w przyjemny nastrój... To może dlatego Krzysiek odwiedził chwilę później palmistę?!
 Dziedziniec pałacowy przed Moti Mahal.
 "Powiedział mi wróżbita"
 Pamiątkowe zdjęcie ze słynnym palmistą - Mr. Sharm'ą.
 Jodhpur z wieży fortu.
 Ręcznie robione lalki.
 Miasto niebieskie a dzieci czerwone.
 Łasuch towarzyszł nam na obiedzie.
 Widok na fort Mehrangarh.
Z wizytą w pałacu Umaid Bhawan.
 Duża część wystawy poświęcona jest polskiemu artyście Stefanowi Norblinowi. Maharaja musiał być bardzo zadowolony z jego pracy.
 Pałac Umaid Bhawan.
 Jeden z zaniedbanych zbiorników wodnych w Jodhpurze.
 Jaswant Thada - czyli marmurowy pałacyk ku czci Mahradży Jaswant Singh II.
 Panorama Jodhpuru.
 Dziadek ma pociechę z wnuczka!
 Nie pić wody niewiadomego pochodzenia to jedno - ale ważniejsze to nie pić mleka!
 Osiedlowa karuzela.

    

    Z Jodhpuru ruszyliśmy do Udaipuru. Miasto znane jest z pałacu na wodzie, a ten znany jest z filmowej „Ośmiorniczki”, gdzie James Bond przemierzał wody jeziora przebrany za krokodyla. Pałac jest teraz luksusowym hotelem i zwykli śmiertelnicy mogą sobie pooglądać go z brzegu lub wynajętej łódki. Najodważniejsi mogą jednak pójść, a może raczej popłynąć, śladami Jamesa Bonda.

    Na czas naszego pobytu w Udaipurze przypadło Holi - święto wiosny, radości i kolorów. Świętowanie zaczyna się od spalenia demona Holiki. W tym celu przygotowuje się wcześniej specjalne drzewo, owija je słomą, a w nowoczesnej wersji obchodów okleja jeszcze milionem petard. Cały rytuał ma oparcie w hinduskiej mitologii i symbolizuje zwycięstwo dobra nad złem. Żeby nie przegapić widowiska zajęliśmy strategiczne miejsca na świątynnych schodach, kiedy naszym oczom ukazała się znajoma twarz. Tak oto w ponad miliardowym kraju spotkaliśmy Konrada, z którym w Mongolii przemierzaliśmy Gobi.

    Kolejnego świątecznego dnia zaczyna się prawdziwe szaleństwo. Wszyscy obsypują się kolorowymi proszkami i oblewają wodą. Obchody święta w turystycznym mieście to dla Hindusów nie lada gratka. W żadnym innym czasie i miejscu nie da się obmacać tylu zagranicznych turystek. Szlag mnie trafia kiedy o tym myślę i rozumiem teraz dlaczego hinduskich dziewczyn na ulicach jak na lekarstwo.

    Zamiast ciągle się obżerać hinduskimi smakołykami stwierdziliśmy, że najwyższy czas samemu się czegoś nauczyć. Zapisaliśmy się na lekcje gotowania u Shashi. To niezwykła kobieta, która sporo przeszła zanim zaczęła wieść w miarę spokojne życie zarabiając na uczeniu. Jej mąż zmarł kiedy miała 30 lat i dwóch małych synków. Rodzina męża zażądała od niej opłat za wszystko z czego korzysta w domu. Przynależność do kasty braminów nie pozwalała jej na wykonywanie dowolnie wybranej pracy, więc żeby przeżyć potajemnie prała ubrania turystów. Dopiero po kilku latach ktoś jej podpowiedział, że świetnie gotuje i mogła by tego uczyć. Nauczyła się angielskiego i małymi krokami interes się rozwijał, a odkąd na lekcje przyszli do niej autorzy Lonely Planet i zarekomendowali jej szkołę, Shashi pracuje bez wytchnienia. Najfajniejsze jest jednak to, że mimo takiej popularności nie stała się chciwa i olewająca, co niestety przydarzyło się wielu właścicielom hoteli i restauracji wymienionych w przewodniku.

    Udaipur pożegnał nas widokiem zachodu słońca z Monsunowego Pałacu i seansem Ośmiorniczki, która jest wyświetlana codziennie w co drugiej knajpie.   

 W drodze do Udaipuru wstąpiliśmy obejrzeć świątynię w Ranakpur.
 To jeden z największych i najważniejszych kompleksów świątynnych dżinizmu w Indiach.
 Największa świątynia to Chaumukha Mandir.
 A dookoła wzgórza Aravalli.
 Świątynia jest bogato rzeźbiona.
 Znajdują się tu 1444 niepowtarzalne, rzeźbione kolumny.
 Świątynne sufity również są przepiękne.
 Świątynia Chaumukha Mandir została zbudowana w XV wieku z mlecznobiałego marmuru.
 Nasze maszyny czekają na kolejny etap drogi. Ruszamy do Udaipuru.
 A po drodze piękne górskie widoki i wijąca się doliną droga.
 Przystanek na uzupełenienie cukru w organizmie, czyli wizyta w wiejskim sklepie.
 Budziliśmy zaciekawienie głównie wśród młodszych mieszkańców.
 Udaipur to bardzo przyjemne miasto, położone nad jeziorami i wśród gór. Większość restauracji i hotelików ma specjalne widokowe tarasy.
 Przygotowania do święta.
 Illuminacja nad jeziorem Pichola.
 Próba wtargnięcia nocą do pałacu...
 Kalendarz księżycowy 'jasno' zapowiadał nadejście święta Holi.
 Gorące mleczko może nie wyglądało zachęcająco, ale smak był pierwszorzędny.
 Było sianko-wdzianko, to jeszcze jakiś kręgosłup przydałby się 'Marzannie'.
 Czas na naukę - dziś lekcja gotowania.
 Pilne studentki uczą się mieszania na patelni. O tak... w lewo lub w prawo, pełne kółka...
 A tu niszczenie patelni - im mocniej tym lepiej.
 Kręcenie parotą.
 Każda mniejsza lub większa społeczność przygotowywuje swojego demona Holikę.
 Na scenie szalały głównie grupy obcokrajowców co chyba niezbyt podobało się starszym kobietom.
 Konfetti
 Wesołego Holi! Główne obchody na rynku starego miasta.
 Tysiące petard i ogień na kilkanaście metrów w górę. Oprócz kilku zapalonych czupryn chyba nikt nie ucierpiał.
 Kolorowe święto zaczęło się już w późnych wieczornych godzinach. Na szczęście mało osób było uzbrojonych.
 Spotkanie po kilku miesiącach... Z Konradem na browarku.
 Od rana w mieście panowało istne szaleństwo. Aż strach było wychodzić.
 Dopiero w południe ruszyliśmy się z naszego pokoju. Tuż za rogiem dopadł nas jako pierwszy rikszarz.
 W jednej z restauracji ukryli się obcokrajowcy i bezpiecznie mogli się mścić na Hindusach.
 Kolorowy Udaipur.
 Radość mieszała się z niesmakiem, bo młodzi Hindusi korzystali z sytuacji i ściskali Sławę w sposób zbyt przyjacielski.
Konrad zaczął świętowanie od samego rana, więc trudno było odgadnąć jego kolor skóry.
 Starsi panowie byli bardzo kulturalni i rysowali tylko znak na czole i policzkach.
 Koniec Holi - czas na prysznic.
 Popołudnie spędziliśmy z grupą obcokrajowców grając w karty i pijąc... soczek.
 Udaipur nocą.
 Pałac w Udaipurze.
 Zwiedzanie muzuem.
 Widok na Udaipur z pałacu.
 Taj Lake Palace - czyli ośmiorniczka 007.
 Na takim kibelku to można sobie posiedzieć...
 W pałacu.
Pałacowa stajnia.
 Trochę wody dla ochłody.
 W świątyni Jagdish.
 Jeden z mieszkańców restauracji - szef kuchni? (Tradycyjnie dla Chudej Sz.)
 Pałac Miejski
 Brak tylko agenta 007.
 Restauracyjka nad jeziorem.
 Pałac Miejski
 Pałac Miejski
 W drodze do Monsunowego Pałacu.
 Tak zwane małpie "stereo".
 Pałac położony jest niczym zamek z bajki, za siedmioma wzgórzami, siedmioma lasami...
 Widok na okolicę.
 Leżakowanie
 Wiatr we włosach.
 Komuś chyba urosły krzaczaste brwi.
 Powrót cyklu na antenę: "Gdzie jest Sława?"
 Udaipur o zachodzie słońca.
 W oczekiwaniu na zgaszenie światła.
 Dobranoc Udaipur.

wzor

 

    Banswara to miejsce, którego nie ma w przewodnikach. Jedziemy tam jednak odwiedzić Manisha – kolegę ze studiów w Holandii. Przyjmuje nas po królewsku i umieszcza w domku poza miastem, gdzie królują cisza i spokój. Opiekuje się nami Kalu. Dla bogatych Hindusów to dość naturalne mieć służącego. Dla nas jest to trochę krępujące. Wieczorem odwiedzamy rodzinę Manisha. To typowy wielopokoleniowy i bardzo tradycyjny dom. Dziadkowie, dzieci i wnuki razem.

    Po wizycie u rodziny kosztujemy trochę banswarskiego nocnego życia. Nie ma tu zbyt wielu rozrywek, więc ograniczamy się do rundki po mieście z przystankiem na paan, czyli mieszankę tytoniu, przypraw i innych tajemnych składników zawiniętych w liść betelu, którą Hindusi żują, a potem nią plują gdzie popadnie. My bierzemy wersję słodką bez tytoniu.

    Okolice Banswary są zamieszkałe przez Adivasi, czyli grupę plemion uznawanych za rdzennych mieszkańców Indii. Zajmują się głównie uprawą roli, ale my mieliśmy okazję popodglądać ich przy świętowaniu. Na placu przy świątyni zebrało się setki osób, a każda dzierżyła w ręku kij. W rytm muzyki przez wiele godzin wykonywali tradycyjny taniec. Stuknięcie w kijek z sąsiadem po prawej, potem z sąsiadem po lewej, obkrętka ze zmianą strony i jeszcze raz to samo. Wygląda to niesamowicie i można wpaść w trans obserwując tancerzy i słuchając wybijanego rytmu.

    Nie wiemy czy z własnej inicjatywy czy na prośbę Manisha do samochodu odprowadza nas policjant. Świętowaniu towarzyszy alkoholizowanie się, więc chyba nie byli pewni czy jesteśmy tam bezpieczni. Z tego samego względu Manish i jego rodzina nie chcą nas nigdzie puścić samych, więc w czasie naszego trzydniowego pobytu staliśmy się trochę więźniami luksusu. Na przejażdżkę motorową nad Jezioro Mahi zabiera nas Kalu. Pokazuje nam miejsca, których sami byśmy pewnie nie znaleźli, więc nasze „uwięzienie” okazuje się nie być takie złe. Nie spodziewaliśmy się tylko jednego, że w tym w ogóle mało znanym miejscu zobaczymy najpiękniejsze krajobrazy w Indiach.

    W tych niezwykłych okolicznościach przyrody urządzamy sobie Wielkanocne śniadanie, by potem cały Lany Poniedziałek spędzić na motorach.

 

 No i ruszyliśmy dalej. Tym razem do zupełnie nieturystycznego miejsca - Banswara.
 Manish zabrał nas na początku na lokalne święto.
 "Czego się gapisz białasie?!" Tak na prawdę było bardzo przyjacielsko i włos nam z głowy nie spadł.
 Trochę mniej pakowny samochód bo nie ma płaskiej maski.
 Jedno z okolicznych jeziorek ze świątynią w tle.
 Mniejsze jeziora są tu głównie zielone.
 Nasz luksusowy tymczasowy dom pod Banswarą.
 Manish i jego syn.
 Paan na słodko dla pani i pana.
 Jak to na początek wiosny przystało - czas na sianokosy.
 Wizyta Enfielda u "kosmetyczki", czyli drobne problemy z mocą.
 Tama na zbiorniku wodnym Mahi.
 Ruszył chyba na jakieś łowy.
 Jezioro Mahi.
 Wielkanocne jajeczko.
"Snopowiązałki"
 Dom jest na wzniesieniu, wśród przyrody, śpiewających ptaków i wizytującego od czasu do czasu to miejsce tygrysa.
 Są też atrakcje dla najmłodszych.
 Widok ze wzniesienia tuż za domem.
 Na wycieczce motorowej z Kalu.
 Jezioro Mahi - ślady na brzegu po rozrabiającym monsunie.
 Widoki były rewelacyjne.
Na brzegu jeziora rozsiane są liczne wioseczki.
 Z Kalu na pamiątkowym zdjęciu.
 Na wycieczce nad jeziorem.
 Nad jeziorem Mahi.
 Nad jeziorem Mahi.
Święte drzewo w okolicach Banswary.
 Z Manishem na wieczornym pożegnalnym spacerze.
 Jezioro Kagdi Picup.
Jezioro Kagdi Picup. 
 Kaczki wracają do Polski... Idzie wiosna.

 

wroc1 wzor dalej1

 



Showcases

Background Image

Header Color

:

Content Color

:

DMC Firewall is developed by Dean Marshall Consultancy Ltd