czol1050c

30 kwiecień - 9 maj 2013 roku (265-274 dzień)

 

    Tym oto sposobem przez ponad trzy tygodnie przeszliśmy po górkach i dołkach około 250 km. Środkowa część trekkingu wokół Annapurny oferuje sporo dodatkowych możliwości gwarantujących widoki i lepszą aklimatyzację, w tym przepiękne jezioro Tilicho położone na blisko 5000 m n.p.m. Taka wysokość oznacza, że musiał nas dopaść śnieg. Trzy kroczki po powierzchni i bach – zapadasz się do połowy uda. I tak przez godzinę, ale warto było.

    Zaliczyliśmy chyba wszystkie dodatkowe opcje i pewnie dzięki temu choroba wysokościowa nas oszczędziła i w przyzwoitej (Sława) i sportowej (Krzysiek) formie przekroczyliśmy najwyższy punkt programu, czyli przełęcz Thorung La (5416 m n.p.m.). Potem zostało już tylko schodzenie. Po drugiej stronie przełęczy klimat dużo suchszy i pył w powietrzu przez co ominęło nas trochę widoków. Spóźniliśmy się też na porę kwitnienia rododendronów. Schodzenie szybko nas znudziło, więc na koniec zafundowaliśmy sobie jeszcze podejście do Gorepani, czyli 2000 metrów pod górę. Niestety pogoda nie pozwoliła nam w całości ujrzeć górskiej panoramy z punktu widokowego Poon Hill i tylko na chwilę, jakby oderwana od ziemi i osadzona na warstwie chmur ukazywała nam się Dhaulagiri i Annapurna I. Niestety te 2000 metrów trzeba było teraz pokonać w dół po kamiennych stopniach. I ten dzień, który miał być lekki i niewymagający dał nam najbardziej w kość na całym trekkingu. Nasze łydki pamiętały go nawet gdy już sączyliśmy piwko w Pokharze.

wroc1 wzor dalej1

 

 

 Po raz pierwszy w życiu przekroczyliśmy 5000 m n.p.m. o własnych siłach.
 Zbliżamy się do jeziora.
 Z Anią i Alkiem nad jeziorem Tilicho (4990 m n.p.m.)
 Czorten nad jeziorem. Niestety nie dało się popływać...
 Ubaw był po pachy a śnieg po kolana.
 W drodze do głównego jeziora można wdepnąć w mniejsze bajorka, a zimowo-majową porą nawet pojeździć na łyżwach.
 A teraz pędem na dół wysuszyć buty.
 Tu jeszcze spokojny strumyczek.
 Nic tylko wrócić tu w styczniu i zjechać na sankach.
 Przez kilka minut nie było do śmiechu bo kamienie zlatywały z impetem z góry.
 Ktoś się ociąga.
 Kolejne stado "blue sheep".
 Księżycowe krajobrazy.
 Aklimatyzacja zakończona. Ruszamy w kierunku przełęczy.
 Podobno porter miał jakieś 40 kg na plecach (i głowie).
 Widok na dolinę.
 Jak mówi Babcia Krzysia: "Kto drogi skraca ten na noc do domu nie wraca!"
 Brzozowy gaj na zboczu.
 Jaki
 Wodospad
 Kryptoreklama (może w końcu dostrzegą i zasponsorują).
 W drodze do Thorung Phedi.
 Karawana mułów.
 Jaki w High Camp (4925 m n.p.m.).
 Na tych blisko 5 tys. metrów przyszło nam spędzić noc przed przekroczeniem przełęczy.
 Jadalnia w hotelu w High Camp.
 I nastał świt.
 Krajobrazy jak z innej planety.
 I gęsiego jeden za drugim w kierunku przełęczy.
 Po drodze herbatka (5100 m n.p.m.)
 I ruszamy dalej, jak muchy w smole.
 Khatungkang coraz bliżej (6484 m n.p.m.)
 Panorama na Syagang (6026 m n.p.m.)
 I dotarliśmy - Thorung La Pass (5416 m n.p.m.)
 Wszyscy się rozpisują o herbacie, że taka tu droga. Duża czekolada jak w normalnej knajpce w Warszawie (280 NRS = 11 zł).
 Znalazł się też miłośnik sportów ekstremalnych.
 No i jesteśmy po drugiej stronie.
 Gotowanie wody.
 W drodze do Muktinath.
 Świątynne dzwonki.
 108 źródeł wody w świątyni Wishnu Mandir.
 Wishnu Mandir
 Wejście na teren kompleksu świątynnego.
 Zachód słońca.
 W oddali Dhaulagiri - a my nocowaliśmy w Ranipauwa (3700 m n.p.m.)
 Wioska Johng na wzgórzu.
 Wioska Jhong.
 Plony będą obfite.
 Zrobiliśmy sobie kolejny spacer.
 W drodze do Kagbeni po stronie górnego Mustangu.
 Górny Mustang.
 Kozice
 Rozlewiska Kali Gandaki.
 Schodzimy do Kagbeni.
 Zielona oaza wśród pyłu i skał - Kagbeni (2800 m n.p.m.)
 Chusteczka cenzurą!
 Przez miasteczko przetaczała się co jakiś czas fala kóz.
 Kagbeni
 Widok na Kagbeni z łanów zboża.
 Ciekawe stare zabudowania.
 Gompa w Kagbeni.
 Gompa w Kagbeni.
 Widok z okna naszego pokoju na Nilgiri North (7061 m n.p.m.) i Central (6940 m n.p.m.)
 "Apartamą" w Kagbeni.
 W gompie w Kagbeni.
 W gompie w Kagbeni.
 Widok w kierunku Nilgiri.
 Rozlewiskami Kali Gandaki w kierunku Jomsom.
 Lotnisko w Jomsom.
 Skoczek spadochronowy.
 Mały Thalak z Syang.
 Znowu zaczęło się robić zielono.
 Zaległe urodzinowe toasty z Anią i Alkiem.
 A tym samolotem Kasia i jej Tata Krzysztof wracają do Pokhary (serdecznie pozdrawiamy!)
 Urokliwe uliczki w Marpha.
 Tędy na siódmą górę świata.
 Marpha
 Marpha
 Jabcok
 Ruszamy na dół.
 Rosa sericea i biały szczyt Dhaulagiri.
 Kali Gandaki
 Lodospad Dhaulagiri (8167 m n.p.m.)
 Jabłkożerca kapelusznikowy.
 Kali Gandaki
 Trochę luksusu - zestaw turystyczny.

 Po drugiej stronie przełęczy widoczność jest znacznie ograniczona ale od czasu do czasu dało się zauważyć dziesiąty szczyt świata

Annapurnę I (8091 m n.p.m.).

 Czas na żniwa.
 Wioska Kalopani (2530 m n.p.m.)
 Białe szczyty już gdzieś się pochowały.
 Zjazd po ścieżce.
 Pantera?
 Chcieliśmy zdąrzyć na kąpiel w ciepłych źródłach w Tatopani, więc podjechaliśmy autobusem z Ghasa.
 Tatopani
 Nocna kąpiel się udała a wczesną porą zrobiliśmy sobie spacer po wiosce.
 Kolejny dzień to wdrapywanie się blisko 2000 metrów do Ghorepani.
 Po drodze "poliglotyczne" knajpki.
 Młócka po nepalsku.
 Sjesta
 Trochę grzmiało i padało.
 Rododendron
 Ciekawa flora.
 Wschód słońca na Poon Hill.
 Można zabłądzić w drodze do toalety.
 W oczekiwaniu na głównych aktorów (w oddali Dhaulagiri).
 Sława i Annapurna South oraz Annapurna I.
 Panorama z Poon Hill.
 Wieża jak ze "Słonecznego Patrolu".
 Obowiązkowe zdjęcie.
 Było pod górkę 2 tysiące metrów to teraz trzeba zejść.
 To już pożegnanie z trekkingiem.
 Taksi nam się trochę popsuło w drodze do Pokhary. Kierowca miał jednak wszystkie niezbędne części ze sobą :)

 

wroc1 wzor dalej1

 



Showcases

Background Image

Header Color

:

Content Color

:

Our website is protected by DMC Firewall!