- Szczegóły
-
Kategoria: 5. Indie
-
Odsłony: 5437
7-12 luty 2013 roku (183-188 dzień)
|
Docieramy do samego południowego czubka Indii - Kanyakumari. Sielanka pokojowa trwa dalej. Za połowę ceny śpimy sobie w prawie luksusowym (trochę stracił na świetności w ostatnich latach) hotelu z basenem. Kilka dni później dowiadujemy się z gazet, że w tym czasie miał miejsce w tym mieście kolejny gwałt zbiorowy na nieletniej dziewczynie. Mówią, że Indie albo kochasz, albo nienawidzisz i nie ma stanów pośrednich. To chyba nie takie proste. Powiedziałabym raczej, że raz je kochasz by za chwilę znienawidzić i zaraz znowu pokochać. Faktem jest, że te uczucia nigdy nie pozostają letnie.
Szczęście to czy pech? Raz w roku w Rameshwaram odbywa się święto Amavasai, a my nie mając o tym pojęcia właśnie wtedy tam przyjeżdżamy. Odpowiedź jest oczywista – szczęście, bo mamy okazję pooglądać z bliska bardziej duchową stronę Indii. I jednocześnie nieoczywista, bo przez kilka godzin nie możemy znaleźć pokoju, a tam gdzie jeszcze jest coś wolnego cena jest co najmniej trzykrotnie wyższa. Trudy lokalowe wynagradza nam budka z mlekiem badam naprzeciwko naszego hotelu. Przez dwa kolejne wieczory, które spędzamy w Rameshwaram to obowiązkowy punkt pokolacyjnego programu – ciepłe migdałowo-szafranowe mleko.
Jeśli spojrzycie sobie na mapę Indii to na dole po prawie stronie wystaje taki długi paluch, który sięga prawie do Sri Lanki. Do połowy da się dojechać motorem, a dalej albo wynajmuje się jeepa, albo, tak jak my, drałuje się na piechotę. Tam też znajduje się Dhanushkodi miasto-widmo, które w 1964 r. zniszczył cyklon zabierając ze sobą 1800 osób. Ruiny dworca, poczty i kościoła straszą swoim widokiem i przypominają dlaczego w tym przepięknym miejscu stoi tylko kilka rybackich chatek zamiast luksusowych hoteli. Tam też są najpiękniejsze fale jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Widzieliście kiedyś falę w kształcie fontanny? A my tak.
Po drodze do Puducherry odwiedzamy jeszcze Trichy, z największą podobno w Indiach świątynią, gdzie w dodatku rezyduje słoń. Puducherry natomiast, założone przez Francuzów, w dużej mierze to typowe hinduskie miasto. Jest jednak francuska dzielnica z urokliwymi uliczkami, gdzie panuje cisza i spokój. Dodatkowo o francuskości tego miejsca świadczą psie kupy na chodnikach. Tutaj trochę się relaksujemy i spędzamy kilka godzin siorbiąc kawę i patrząc w morze w słynnej Le Café.