30 wrzesień – 7 październik 2013 roku (418-425 dzień)
Wyspa południowa jest dość wąska, więc szybciutko docieramy na jej wschodnie wybrzeże. Po drodze na jednej z plaż oglądamy Mouraki Boulders – dziwne okrągłe kamienie posklejane z kawałków. A potem robimy sobie dzień leniucha w Oamaru – miasteczku pełnym knajpek i galerii. Basenik, Internet i lodowe obżarstwo. Pingwiny widzieliśmy już wcześniej, więc tym razem dajemy im spokój.
Znowu lekko skręcamy do wnętrza wyspy, żeby popodziwiać najwyższą nowozelandzką górę – Mount Cook. Łazimy sobie tam i ówdzie przez cały dzień i jest pięknie. Trochę wieje, a z tego wiatru powstają najdziwniejsze chmury jakie dotąd wiedzieliśmy. Kolor nieba też jakiś taki bardziej niebieski. Takie są plusy lekkiego wiania. Już wieczorem jest coraz gorzej. Niby rozbijamy się gdzieś za krzakiem, żeby było spokojniej, ale wiatr co chwilę jakoś zakręca i zagląda do naszego zakątka. Prawie nie śpimy. Przed czwartą rano oboje pomyśleliśmy, że wytrzymamy jeszcze chociaż dwie godziny i w tym samym momencie jak zawiało, tak złamało pałąk od namiotu, a ten przebił tropik. Nie ma co, piękny początek trzeciej rocznicy ślubu! Nie pozostało nam nic innego jak zebrać szczątki naszego M3 i resztę nocy spędzić w samochodzie.
W Tekapo przy pomocy starszego pana złotej rączki i jego super wyposażonego warsztatu udało się prowizorycznie naprawić namiot. Wygląda trochę jak po wojnie, ale da się spać, dopóki znowu nie zawieje.
Mamy jednak trochę szczęścia. Dzwonimy do przedstawiciela producenta w Nowej Zelandii i okazuje się, że jedyne miejsce, gdzie w ramach gwarancji reperują namioty jest w Christchurch, czyli tam gdzie właśnie zmierzamy. W dodatku, za lekką namową z naszej strony, nie musimy nawet płacić za ekspres i już po kilku godzinach odbieramy nasz domek tylko z lekkimi bliznami po zawierusze.
Po drodze do przejeżdżamy jeszcze zygzakiem po górach przez Arthur’s Pass i Lewis Pass. Leje jednak niemiłosiernie, więc niewiele udaje nam się zobaczyć. Mamy jeszcze trochę czasu więc zajrzeliśmy do Kaikury pooglądać foki i zjeść homara.
No i to już koniec naszej przygody z Nową Zelandią. Ostatnie dwa dni spędzamy w Christchurch. Miasto po trzęsieniach ziemi z 2010 i 2011 roku nadal podnosi się z ruin. W centrum pusto, a większość budynków przeznaczona jest do rozbiórki. Mieszkańcy nieźle jednak sobie radzą tworząc np. prowizoryczne centrum z wielkich kontenerów.
Ostatnią noc spędzamy na lotnisku w Christchurch, a tam cyrk. Najpierw sprawdzają czy oby na pewno mamy lot przed 8 rano. Potem proszą nas uprzejmie, żeby przenieść się na halę przylotów, po czym dostajemy opaskę na rękę. Wygląda obiecująco – jak wczasy all inclusive, czyli będą drinki! To jednak nie koniec przeprowadzek. Kiedy już usadziliśmy się na krzesłach, ochroniarz uprzejmie przypomniał, że nie możemy tu siedzieć. Możemy przenieść się na twarde metalowe krzesła przy ciągle otwierających się drzwiach, albo za 5 dolarów do specjalnej poczekalni. Idziemy do poczekalni, może przynajmniej trochę się prześpimy. A tu niespodzianka – najuprzejmiejsza w świecie służbistka. Po pierwszej godzinie przegoniła nas spod ściany bo tu właśnie przebiega droga ewakuacyjna. Po kolejnej, spytała czy to nasze rzeczy na krześle i poprosiła o zdjęcie bo więcej osób za chwilę przyjdzie. Nie przyszły, ale to nie przeszkodziło jej znowu nas przesunąć o kolejny metr, bo przecież zaraz mogą przyjść. Miała również inne triki jak np. podchwytliwe pytania jaki film oglądamy. A cały ten trud dlatego, że na lotnisku w Christchurch spać nie wolno! Co więcej, można przebywać jedynie w pozycji siedzącej! W końcu dostajemy głupawki, bo sytuacja jest absurdalna. Kładę sobie ręcznik na głowie i czekam, aż przyjdzie i powie, żebym zdjęła bo idą ludzie i być może zechcą usiąść. Nie przyszli, pani też na chwilę dała nam spokój.
Poranek nad oceanem |
W poszukiwaniu idealnej futbolówki |
Mouraki Boulders |
Spędziliśmy tu sporo czasu. Bardzo nam się podobały te okoliczności. |
Jednak dziesięć sekund wystarczy, żeby dobiec i zapozować. |
Mouraki Boulders |
Kaczuszki spadły z klifu i nawoływały rodzicieli. |
Na którym kamyczku przycupnąć? |
Mouraki Boulders |
Mouraki Boulders |
Tu jest. Tu ją zakopali! |
Zdjęcie rozwodowe |
Przechodzą wolno... Szykują się opóźnienia w ruchu. |
Wybryki pokawowe |
Sława w raju - cała torba magazynów i książek za darmo. Taki zwyczaj w poniedziałki mają. |
Daliśmy nura w brodziku |
Szkoda, że nie mam trzeciej ręki. |
Oamaru ze wzgórza |
Owieczek zabraknąć nie mogło. |
Plaża pingwinów w Oamaru. |
Alkoholowo |
Suszy |
Gdzieś w galerii |
Chciałbym cię mocno przytulić, ale nie mam prawej ręki! (z pozdrowieniami dla Państwa Sz.) |
Może mała przejażdżka po mieście Maleńka? |
Oryginalna galeria |
Steampunk HQ |
Mumy wszędzie |
Oamaru |
Ostatnio polubiliśmy wizyty w bibliotekach. |
Na granicy Otago i Cantenbury |
Święte miejsce Maorysów |
Znaki |
Zaturbinowała się |
Przed nami piękne widoki |
W drodze - nad jeziorem Pukaki. |
Kolor wody jest niesamowity. |
Aż nam się oczy śmieją. |
Edmunt Hillary miał tu swój poligon przed najwyższą wspinaczką w życiu. |
W muzeum |
Widać już z bliska ośnieżone szczyty południowych Alp. |
Wyspy lodowe na jeziorze Tasman. |
Jezioro Tasman |
Jezioro Tasman |
Alpy Południowe |
Oczywiście musiliśmy sobie zrobić dłuższy spacerek. |
Widok na dolinę |
Piknik |
Alpy Południowe |
Nad jeziorem Mueller |
Dolina Hooker |
Na szlaku doliny Hooker |
Trochę lodu do drinka? |
W drodze do lodowca Hooker |
Aoraki / Mount Cook |
Tu powstaje sok pomarańczowy? |
Czas udać się na miejce noclegowe - w pobliżu Aoraki Mount Cook Village |
Alpy Południowe |
To było przedstawienie: chmury i niebo jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. |
Na kempingu |
Na pół godziny niebo zrobiło się niebieściutkie. |
A to już wschód słońca z zupełnie innego miejsca niż nasze noclegowe. Wichura pozbawiła nas mieszkania, więc znowu pojawiliśmy się nad jeziorem Pukaki. |
Kapliczka nad jeziorem Tekapo |
Jezioro Tekapo |
Nie tak miała wyglądać trzecia rocznica naszego ślubu, ale nie możemy narzekać. |
Dizajnerski kieliszek do jajka. |
Wystarczyło wysłać maila z załącznikiem do firmy MSR i załatwione. Naprawa ekspresowa w Christchurch jak tylko tam się zjawimy. |
Widok na jezioro Tekapo z kapliczki. |
Castle Hill |
Arthur’s Pass |
Rocznicowa kolacja. Tym razem bez towarzystwa. |
Namiot odpoczywa a my w domku w pobliżu Arthur’s Pass. |
Cała naprzód! |
O poranku |
Rozlewiska rzeki Teramakau |
Zmokła kea |
Strzeż się DIDYMO! To odpowiednik naszego wilka z gryczaną dupąąą! Nie ma żartów! |
A to już powrót na wschodnie wybrzeże - Lewis Pass. |
Lewis Pass |
Przy strumyku w Hanmer Springs. |
Jelonki i Bambi hodowane tu są na ogromną skalę. |
Nie musiała za długo machać... |
Lewis Pass |
Dotarliśmy do Kaikoury |
Na spacerze |
Kaikoura Pennisula |
Wietrzymy pachy |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura położona nad ocenem sąsiaduje również z ośnieżonymi szczytami. |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura Pennisula |
Byczki jakieś takie łagodne. Ciekawe jaką muzykę im puszczają? |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura Pennisula |
Czas przycupnąć |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura Pennisula |
Miejsce lęgowe red-billed gull |
Ochroniarz. Nie przebrnęliśmy tej selekcji. |
Nad oceanem |
Paciorki |
Oceaniczna grzechotka |
Kaikoura Pennisula |
Kaikoura |
Drzemka |
To jakaś plaga. Przecież jeszcze słońce nie zaszło! |
Kaikoura |
Prawdziwy zwierzyniec w tej Kaikourze. |
Fioletowo |
Kaikoura |
Kolejna zaadoptowana ławeczka. |
Nocleg w zatoce Okiwi. |
Mieliśmy wrażenie jakby przez środek namiotu przejeżdżał nam na przemian tir i pociąg. I tak przez całą noc. |
Szaleństwo śniadaniowe wynagrodziło nocne cierpienia i strachy. |
Od nóżek wolę piersi. W tym wypadku odwłok był mniam-mniam. |
Red-billed gull z bliska. Też lubi homara. |
Bazarek |
Trafiliśmy na święto morza. Ludzie prześcigali się w oryginalności przyodzienia. |
Nasz ulubiony zestaw. |
Nad oceanem |
Lokator pod naszym samochodem. Wyskakiwał z kryjówki co raz i cap za łydkę. A wygląda tak niewinnie. |
Plaża w Amberley |
Czapka czy łysinka? |
Christchurch |
Władze miasta próbują jakoś organizować miejsca zniszczone po trzęsieniu ziemi. |
Proponowali ale na jeden dzień nam nie potrzebny, a za nadbagaż sporo musielibyśmy zapłacić. |
Centrum miasta to jeden wielki plac budowy. |
Znaleźliśmy portfel z dokumentami. Jak na przykładnych turystów z Polandy przystało oddaliśmy go w ręce policji. Tu szok - żadnych protokołów tylko zwykłe fenk ju. Ponieważ był adres roztargnionego to obiecali, że oddadzą do rąk własnych. |
... dla kształtnych dziewczyn. |
Zniszczona katedra w Christchurch |
Nie ma to jak relaks na łonie natury. Szczególnie w centrum miasta. |
Katedra w Christchurch |
Ekologiczny zestaw wypoczynkowy. Trochę się skurczyliśmy będąc na nowozelandzkiej diecie. |
Mistrzowski bar |
Ogród botaniczny w Christchurch |
Flisak |
Mój róż, czy nie mój róż? A może fiolecik? |
Ogród botaniczny w Christchurch. |
Zniszczenia po trzęsieniu ziemi |
Tu święta trwają cały rok. |
Ciekawa teoria! Czemuż by nie? |
Naznaczeni na lotnisku - all inclusive, czyli impra taka, że nie dało się zmrużyć oka. |
Z tej ławki to nikt mnie nie przegoni! |
24-29 wrzesień 2013 roku (412-417 dzień)
Pani w informacji w Queenstown żywcem wyjęta z filmu Barei. Próbujemy się dopytać jak tam warunki na jednym ze szlaków, a ta, że iść się nie zaleca. Nie zaleca? Ale to znaczy, że wszędzie śnieg i lawiny? A ona, że na lawinach to się trzeba znać, one nie są takie jak w Europie. Po czym odwróciła się do następnego petenta. Grunt to profesjonalizm! Sami postanowiliśmy sprawdzić jak to z tymi lawinami jest. Najpierw jednak przejechaliśmy się słynną Milford Road. Trasa zaczyna się dość zwyczajnie lasami i pagórkami, by potem zmienić się w zapierającą dech w piersiach serpentynę wśród ośnieżonych szczytów.
Początkowo nie mieliśmy takiego planu, ale tyle się nasłuchaliśmy o Milford Sound, że decydujemy się na rejs statkiem wśród fiordów. Ładnie było, ale z ręki jeść nie chciały.
W drodze powrotnej zwiedzamy sobie jeszcze różne cuda natury, w tym wdrapujemy się do polodowcowego jeziora Marian. Ta swojsko brzmiąca nazwa okazała się przepięknym miejscem, wartym całkiem stromego podejścia. Mówiąc w skrócie Marian przyjął nas godnie i rozochocił do większego wysiłku. Z samego rana ruszamy więc na słynny szlak Routeburn i wypatrujemy lawin. Wkrótce jednak rezygnujemy z obserwacji, bo się na nowozelandzkich lawinach nie znamy. Poza tym nie ma śniegu, więc czego tu wypatrywać?
Pierwsza część przez las, aż do Jeziora Mackenzie. Bardzo malowniczo, przyćmiło Mariana. Całe popołudnie relaksujemy się w słońcu. Mamy szczęście, w tym rejonie pada 200 dni w roku. Na wieczór dochodzą jeszcze 3 osoby i wspólnymi siłami próbujemy napalić w kozie mokrym drewnem. Udało się, ale koza jakoś tak niemrawo grzała.
Chcemy jeszcze dojść do najwyższego punktu na szlaku, czyli Jeziora Harrisa i wrócić tą samą drogą. Cała trasa piesza to ok. 30 km, ale powrót drogą po samochód to już 300. Uznaliśmy, że po drugiej stronie widoki będą podobne. No i zaczął się jeden z 200 deszczowych dni w roku. Rano też nie przestaje padać, więc na parking wracamy kompletnie przemoczeni z jeziorami w butach. Te niestety nie są już takie malownicze.
Tego miejsca nie możemy ominąć. Tuatapere – światowa stolica kiełbasy, jak głosi jeden z turystycznych folderów. Marzymy o pysznym smażonym mięsku, snujemy dalekosiężne plany, ślina cieknie nam po pyskach, a na miejscu jeden sklepik. Nie dajemy się jednak zbić z tropu - jeden, ale pewnie znakomity! Rzeźnik wygląda obiecująco, kiełbasa już trochę mniej, czymś jednak musiała sobie zasłużyć na takie miano. Przy kolacji wszystkie złudzenia opadają. Miała być wołowa, a wali baranem, rośnie na patelni jak paróweczka mięsopodobna i smakuje… Wróć! Nie smakuje. Inne źródła i tablica przy wyjeździe z miasteczka są już trochę ostrożniejsze w ocenie i mówią o nowozelandzkiej stolicy kiełbasy. Nieudaną kolację uprzyjemnia nam jednak para Słowaków. Miło pogadać po polsku, nawet jak słuchać trzeba po słowacku.
Dalszą trasę pokonujemy wybrzeżem. Jest pięknie, są pingwiny, foki i lwy morskie.
Docieramy do Te Anau. Stąd już tylko ślepa droga prowadząca do Milford Sound. Nad jeziorem Te Anau. |
A po drodze tęcza. Czyżby pogoda miała nam w następnych dniach sprzyjać? |
Pierwszy nocleg przy Milford Road - kemping Mackay Creek. |
O poranku oglądaliśmy naświetlającą się górę. |
Wszędzie ściany. Trzeba znaleźć jakiś sposób, żeby przedostać się dalej. |
Jest tunel. Trzeba tylko trochę poczekać. |
Milford Sound |
Milford Sound |
Jesteśmy bardzo wcześnie, więc musimy trochę poczekać na pierwszy rejs. |
Ruszamy. Na początek podwójny wodospad z tęczą. |
Kapitan dostrzega wązki przesmyk między skałami. |
Ruszamy więc w tym kierunku. |
Kolejny wodospad. |
Milford Sound |
Dla odmiany, wodospad. |
Kaczka po milfordzku, czyli obiad podano. |
Trochę zieleni |
Port w Milford Sound |
Milford Sound |
The Chasm - piękne wodospady. Szkoda, że zdjęcia tego nie oddają w pełni. |
The Chasm |
The Chasm |
Kea rozrabiaczka |
Koeljak do tunelu Homera - Milford Road. |
Kolejna woda po drodze. |
Jeszcze słońce wysoko, więc ruszamy na wycieczkę do Jeziora Marian. |
Po drodze |
Po godzinnej wspinaczce dotarliśmy do tego polodowcowego jeziora. Przed Państwem - MARIAN. |
Marian i wystrzałowy Krzysztof |
Na herbatce u Mariana. |
Iluzja. Jezioro Gunn - Milford Road |
Ruszamy w końcu na trekking Routeburn. Na początek mały skok w bok na Key Summit. |
Z Key Summit mieliśmy niesamowitą panoramę na otaczające nas góry. |
Key Summit |
Ścieżką |
Kładką |
Mchem |
I znowu ścieżką |
Wodospadów to ci w tej Nowej Zelandii dostatek - Earland Falls. |
Czas się posilić i odsapnąć. Kanapeczki z widokiem. |
Ciekawe połączenie |
Hmm... A cóż to? Czyżby wodospad? |
Routeburn Track |
Docieramy do domków nad Jeziorem Mackenzie. |
Póki co jesteśmy tu sami i wydaje nam się, że lepiej być nie może. Cudowna sceneria. |
Po goleniu |
Jezioro Mackenzie |
Haribo rosną na drzewie |
p |
O poranku |
Jezioro Mackenzie |
Ruszamy dalej. W dole Jezioro Mackenzie. |
Routeburn Track |
Z tego puszku to lawin nie będzie. |
Routeburn Track, a na horyzoncie Milford Sound. |
Chyba wybierzemy drogę prosto. Życie nam jeszcze nie zbrzydło. |
Coś ci nasi sąsiedzi z południa trochę chyba tu podpadli. |
Harris Saddle, czyli chatynki wśród gór. Po prawej ścieżka na punkt obserwacyjny na szczycie Conical. |
Jezioro Harris |
Jezioro Harris |
Routeburn Track |
Jezioro Harris |
Jezioro Harris |
Trochę tu posiedzieliśmy. Oczywiście miejsce to podpasowało naszym drugośniadaniowym wymaganiom. |
Na brak tęcz Nowozelandczycy też nie mogą narzekać. |
Może skrótem po garnek ze złotem? |
Ostatnia godzina to prysznic, więc pranie będzie bez namaczania. |
RajtuzMan |
Przykleił się do spodni |
Kolejny rozrabiaka. Kea to górski klaun. Czasami jednak nie zna umiaru. |
Honesty Box |
Jakość chińskich wyrobów w nowozelandzkich sklepach. Przetrwały połowę trekkingu. A może to nowoczesny system wentylacji? |
Żegnamy się z fiordami i zmierzamy na wschodnie wybrzeże. |
Przyjemnie sobie pomieszkują tutaj. |
Nocleg nad rzeką Waiau przy zabytkowym podwieszanym moście w Clifden. |
Pamiętaj nie jedz kiełbasy w Nowej Zelandii. Szczególnie tej słynnej na całym świecie! |
Zwiastun wybrzeża |
Do pyska mu w tym fiolecie |
Southpark ma tu przystanek |
Zatoka Colac |
Wallabies w ogrodzie botanicznym w Invercargill. |
Ogród botaniczny w Invercargill |
Ogród botaniczny w Invercargill |
W ptaszarni |
Ale lamy |
Latarnia morska w Waipapa Point - Catlins. |
Waipapa Point - Catlins |
Śpiochy. Lwy morskie na plaży. |
Romantycznie |
Slope Point - Catlins |
Kibelek? |
Bardziej na południe już się nie da. |
Dmuchnął |
Curio Bay - Catlins |
Curio Bay - są też długo wyczekiwane pingwiny. |
Pozdrawiam wszystkich Polaków! |
Spieszę się na jajo! |
Curio Bay - tu kiedyś, czyli jakieś 170 milionów lat temu, był sobie las. Wiemy bo widać skamieniałe pnie. |
Catlins |
Wodospady Purakanui |
Przejazdem przez Owaka. Dziwni ci mieszkańcy. Jedni kolekcjonują rzeczy takie... |
... inni owakie. |
Zapomnieliśmy przedstawić naszą trzecią furrrę. Oto ona w towarzystwie hostessy. |
Zagadka: w kubku jest kawa, jaki to dzień tygodnia? |
Punkt obserwacyjny pingwinów - trzeba przyznać, że dbają tu o te zwierzaki. |
Nugget Point |
Nugget Point |
Nugget Point |
Nugget Point |
Nugget Point |
Docieramy ponownie do regionu Otago, do miasta Dunedin. |
Pograliśmy trochę w bibliotece miejskiej. |
Centrum Dunedin |
Wystawa filatelistyczna. Z flagą też się postarali. |
Dworzec kolejowy w Dunedin |
Nagle zrobiło się żółto. |
Wąwóz Trotters |
18-20 wrzesień 2013 roku (406-408 dzień)
Zaczynają się coraz ładniejsze krajobrazy i połączenie, które lubimy – turkusowe jeziora na tle ośnieżonych szczytów. Nie wpływa to zbyt dobrze na tempo spożywania śniadania – trudno gryźć z opadniętą szczęką.
Jedną z głównych atrakcji zachodniego wybrzeża są Pancake Rocks, które faktycznie wyglądają jak talerz naleśników. Więcej czasu spędzamy jednak na pobliskiej plaży polując na morskie potwory.
Jeszcze główniejszą atrakcją są lodowce Franz Josef i Fox. Fajne, ale jakiegoś niesamowitego wrażenia nie robią. Może dlatego, że z każdym rokiem są coraz mniejsze. Od 2008 skróciły się o jakieś kilkanaście metrów. Podobają nam się natomiast nowozelandzkie ptasiory. Nie boją się ludzi, siadają na ręce i są strasznie pocieszne. Jedynie kea, która wygląda jak mix papugi z jastrzębiem, podobno nieźle potrafi nabroić. A to buty zeżre, a to znowu dziurę w przyczepie kempingowej wydłubie.
Mimo naleśnikowych krajobrazów na kolację pichcimy sobie gulasz. Wyszedł normalnie taki seee, no taki seee! I jeszcze na drugi dzień porcyjka została.
W drodze na zachodnie wybrzeże |
Po kolei pozostał jeno tunel. |
Nad jeziorem Rotoroa |
Nad jeziorem Rotoroa |
Na horyzoncie góra Franklin. |
Okoliczności śniadaniowe |
No i kto twierdził, że koślawe odnóża są brzydkie? (Petroica australis) |
Na drugiej półkuli - oprócz tego, że woda kręci się w drugą stronę i Słońce przesuwa się ku zachodowi w lewo, nie istenieje z pewnością termin "gęsiego". Pamiętajmy więc używać w Nowej Zelandii słowa: "łabędziego". |
Rzeka Gowan |
Trochę gimnastyki w przerwie |
Docieramy nad zachodnie wybrzeże |
Naleśnikowe skały |
Zachodnie wybrzeże |
Naleśnikowe skały |
Naleśnikowe skały |
Mają fantazję |
Zachodnie wybrzeże |
Drzewo w niewoli |
Zachodnie wybrzeże |
Zachodnie wybrzeże |
Pobite gary! Pobite gary! |
Milusińskie zwierzaczki |
Zachodnie wybrzeże |
Zachodnie wybrzeże |
Zachodnie wybrzeże |
Naturalna zupka |
Nocujemy nad jeziorem Mahinapua |
Zbliżamy się do terenów górskich |
Nad rzeką Wanganui |
Most gdzieś się zapodział |
Rozlewiska Okarito |
Plaża w Okarito |
Punkt informacyjny |
Coś pogoda się popsuła |
Kolejne oszustwo |
Czyżby to był kos? |
Lodowiec Franz Josef |
Wodospady w drodze do lodowca |
Przy lodowcu |
Lodowiec Franz Josef |
A to my! |
Przy lodowcu |
Czarno-białe niebezpieczeństwo |
Zosterops lateralis (Szlarnik Rdzawoboczny) |
Sława: "Kup mi, kup mi, kup mi! Ja chcę tego ptaszka!" |
Nawet jakby człowiek chciał to się nie pokąpie. |
Lawina kamieni |
A to już lodowiec Fox |
Piona z rendżerem i śmigamy dalej. |
Lodowce kurczą się z roku na rok. |
Jak tak dalej pójdzie to za kilkaset lat zniknie ta atrakcja turystyczna. |
Kea na paradzie |
Zielono przy lodowcu Fox |
Ostało się jeszcze jedno z objazdówki po winnicach. |
Ktoś nas szpieguje. |
Okolice plaży Gillespie's |
Kuchnia polowa |
Plaża Gillespie's |
Morze Tasmańskie szaleje |
Pozostałości po poszukiwaczach złota |
W tunelu niestety nic nie znaleźliśmy. |
Widok na lodowiec Fox |
Przytulacze |
W stronę przełęczy |
Morze Tasmańskie |
Przełęcz Haast otwarta po tygodniu. Miał tu miejsce tragiczny wypadek z udziałem kanadyjskich turystów. |
21-23 wrzesień 2013 roku (409-411 dzień)
Na trasie Do Queenstown mijamy Arrowtown – typowo turystyczne miasteczko złożone z kafejek i sklepów. Wymarzone miejsce dla autokaru pełnego Chińczyków. Kolejny punkt to Glenorchy, rajsko tam podobno, więc jedziemy… jakieś 200 metrów bo rozkracza nam się samochód. Mamy szczęście, że jest w ogóle jakiś zasięg, ale i tak z assistance próbujemy się połączyć kilkanaście razy za każdym razem rozmawiając z inną osobą i podając wszystkie dane. Po którymś razie chyba zatoczyliśmy kółko i odbiera dziewczyna, z którą już rozmawialiśmy. Ma więc już prawie wszystkie nasze dane i w końcu wysyła pomoc. Najpierw przyjeżdża Joe tylko po to, żeby stwierdzić, że samochód rzeczywiście się popsuł. Potem przyjeżdża laweta, a w niej dwóch facetów z pytaniem: Jak to jest was dwoje? Miała być tylko jedna osoba! Tak oto, Krzysiek jedzie sobie w samochodzie na lawecie, a mnie chłopaki w kabinie raczą opowieściami, że to jeszcze nic. Kiedyś mieli przyjechać po samochód z jedną osobą, a tam samochód pełen pijanych dziewczyn. Wszystkie jechały więc schowane w samochodzie na lawecie. Po 15 kilometrach krętą drogą biedactwa się pochorowały i sami możecie się domyśleć co było dalej.
Nowym autkiem w końcu dojeżdżamy do Glenorchy i z samego rana próbujemy odnaleźć Raj. Tak się nazywa miasteczko, a widoki miały odpowiadać nazwie. Było ładnie, ale żeby od razu rajsko? Wcześniejsze krajobrazy na trasie z Queenstown do Glenorchy bardziej zasługują na to miano.
Przejazdem przez Park Narodowy Mount Aspiring |
Rzeka Makarora |
Udało nam się cudem przejechać. Rzeczywiście osuwisko było ogromne. Tuż za nami zamknięto ponownie przejście. Niektórzy musieli więc nadrobić kilkaset kilometrów. |
Dojeżdżamy do jeziora Wanaka. |
Jezioro Hawea |
Widok z naszego pola namiotowego |
Nad jeziorem Hawea |
Woda w kolorze polaru |
Męskie rozmowy |
W świecie łamigłówek, iluzji, gier i zabaw. |
Wanaka |
Wanaka |
Kolejna przełęcz - dolina Cardrona |
Zbliżamy się do Queenstown |
Arrowtown |
Arrowtown |
Jezioro Wakatipu |
Queenstown |
Jezioro Wakatipu |
Spacerkiem po ogrodzie botanicznym w Queenstown. |
Pasjonująca rozgrywka |
A myśleliśmy, że kiwi to mały ptaszek. |
Parostatkiem... |
Jezioro Wakatipu |
Queenstown |
Poranek na kempingu |
Jezioro Wakatipu |
Jezioro Wakatipu |
Szałer w naturze |
No i się rozkraczył! |
Jezioro Wakatipu |
Jezioro Wakatipu |
Jezioro Wakatipu - "egen" |
Strumyk w pobliżu jeziora Sylvan |
Kemping Sylvan |
Glenorchy |
Paradise |
Wygnani z raju... przez deszcz. |
Okolice Glenorchy |
Frankton i Queenstown |
Szukaliśmy ale nigdzie wind nie było i musieliśmy się tu sami wdrapywać. Sami znaczy autem. W dodatku już trzecim wehikułem bo jeden padł, a drugi nie spełniał norm grzewczych :) |
Ogromne maszyny ułatwiają pracę na polu. |
15-17 wrzesień 2013 roku (403-405 dzień)
Trekking w Abel Tasman okazał się miłym zaskoczeniem. W Australii napatrzyliśmy się na wybrzeża, więc nie spodziewaliśmy się rewelacji. A tu proszę i ładnie i widoki są. Po drodze okazy fauny - foki, przeróżne ptaki, w tym weka – najśmieszniejszy ptak świata. Przypomina odrobinę kiwi, ale nie jest tak kudłaty i nie ma długiego dzioba. Gdy zobaczy człowieka biegnie w jego kierunku na oślep. Mamy jednak wrażenie, że nic nie widzi, tylko słyszy. Jak coś mu zaszeleści pędzi w tym kierunku jak szalony. Na kempingu podchodził do namiotu, kręcił się przy ognisku, potykał o drewno. Dopytaliśmy się czy przypadkiem nie jest ślepy. Nowozelandczycy twierdzą, że nie – jest po prostu przyjacielski. Hmm, naszym zdaniem jednak trochę niedowidzi.
W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze w kilka fajnych miejsc, w tym na plażę Wharakiri. Aż szkoda, że jest już późno i nie możemy tu posiedzieć dłużej. Jest przecudnie, a zachód słońca nieziemski.
Pierwszy przystanek to miasto Nelson nad Zatoką Tasmańską. |
Plaża Tahunanui |
Nelson z plaży |
Przed zderzeniem |
Przed zgnieceniem |
Widok na Park Narodowy Kahurangi |
W oddali Zatoka Tasmańska |
Zbliżamy się do Parku Narodowego Abel Tasman |
Jednak najpierw robimy przebieżkę do największej dziury w okolicy. |
Sprzęt na ekstremalne pogody - niczym komandos. |
Pokaz siły... |
...i wrażliwości na piękno natury. |
Całkiem przyjemnie nam się brykało po ścieżce. |
Dziura była tak głęboka, że nic w czeluściach nie dostrzegliśmy. |
Bezdomny |
Poranek na okolicznych łąkach |
Rzut oka na Zatokę Tasmańską i ruszamy dalej. |
Straszą i straszą tymi potworami. |
Plaża Totaranui |
Park Narodowy Abel Tasman |
Park Narodowy Abel Tasman |
Park Narodowy Abel Tasman |
Przy Zatoce Anapai |
Park Narodowy Abel Tasman |
Park Narodowy Abel Tasman |
Park Narodowy Abel Tasman |
Morze Tasmańskie |
Plaża Anakatapau |
Powrót do dzieciństwa |
Weka w zastępstwie kiwi. Przyglądała się przybyszom z niedowierzaniem. |
Park Narodowy Abel Tasman |
Separation Point |
Zebranie spółdzielni "Srokaty Kormoran" |
Mieszkańcy parku |
Park Narodowy Abel Tasman |
Park Narodowy Abel Tasman |
Park Narodowy Abel Tasman |
Rozlewiska rzeki Wainui |
Grzejemy się podwójnie. |
Majtasy poprane, więc w drogę. |
Ścieżka do wodospadu. |
Nad rzeczką Wainui |
Mały wodospad |
Duży wodospad Wainui |
Bujanko na moście |
Park Narodowy Abel Tasman |
Najczystsza woda w Nowej Zelandii, czyli źródła Pupu. |
Strumyki Pupu |
Gdzieś przy Złotej Zatoce |
Farewell Spit |
Farewell Spit |
Farewell Spit |
Farewell Spit |
Wygląda jak czaszka kosmity. |
Variable oystercatcher'y z pewnością czekają na ostrygi. |
Magiczny kamień |
Farewell Spit |
Powiało |
Zapachniało |
Zabeczało |
Gołąb gigant |
Plaża Wharakiri |
Najpiękniejszy zachód słońca - na plaży Wharakiri. |