3-4 listopad 2013 roku (452-453 dzień)
Wystarczy już tych miast. Pora ruszyć ku naturze. Pakujemy się w autobus i jedziemy do Cameron Highlands, gdzie wita nas chłodek i herbaciane plantacje. Chcemy połazić trochę po dżungli i pooglądać herbaciane krzaki. Oczywiście już w hotelu dostajemy propozycję wycieczki. Szybki objazd po wszystkich atrakcjach. Jakoś nie uśmiecha nam się kilka godzin w samochodzie i bycie zaganianym jak stadko owieczek, więc z samego rana ruszamy na jeden z okolicznych szlaków. Ścieżka całkiem przyjemna, momentami dość stromo i trochę o błoto można się poocierać. Widok na górze za to niezbyt ciekawy, nawet nie ma miejsca godnego do spałaszowania darów z ojczyzny. Zaliczamy więc wieżę widokową i już drogą schodzimy na dół w stronę plantacji.
Po drodze mijamy stare, porośnięte mchem drzewa. Czyżby to był ten słynny, trudny do odnalezienia Mossy Forrest? Zgodnie z mapą miał być gdzieś przy drodze, ale w hotelu, urażeni nieco naszą odmową udziału w wycieczce, zastosowali wobec nas politykę zastraszająco-dezinformacyjną. Z jednej strony mówią, że nie chodzi im o sprzedanie wycieczki, a z drugiej twierdzą, że nie mogą powiedzieć, gdzie tajemniczy las się znajduje. „Jeśli jesteście dobrzy w trekkingach po dżungli, to znajdziecie” – rzuca nasz rozmówca na odchodne – „ale ja nie sprzedaję”.
W praktyce okazało się, że większych drzwi do lasu chyba nie dało się zrobić. Nad bramą jak wół napisane „Mossy Forrest”. Jakby ktoś jednak nie był dobry w trekkingach po dżungli i bramy nie zauważył, to porośnięte mchem drzewa, które mija po drodze to właśnie to.
W ramach nagrody za odnalezienie lasu fundujemy sobie lody na plantacji truskawek. Próbujemy też świeżych owoców, ale jakieś takie mało słodkie, nie to co swojskie, kosowskie… Za to po wyhasaniu się wśród herbacianych wzgórz zaopatrzyliśmy się w przyzwoitą herbatę. Pora jednak wracać, bo wieczorem mamy autobus do Tajlandii. W ramach czynienia niemożliwego możliwym korzystamy z podwózki i we czwórkę pakujemy się na tył Nissana Micra. Na szczęście nasi dobroczyńcy jadą tylko do drogi głównej, bo nie wytrzymalibyśmy w takich pozycjach kolejnych kilometrów. Kolejnego stopa łapiemy już trochę ostrożniej i do hotelu wracamy komfortowo na pace.
Kiedyś przecież trzeba odespać |
Paliwo po dwa złote. Chyba najtaniej, jak do tej pory, można tankować właśnie w Malezji. |
Gimnastyka w przerwie |
Tanah Rata |
Roti już się robią |
Szajka z Bolandy grasuje w hotelu |
Drogowskaz do dżungli |
Wiele osób nie dotarło |
Ale my przebrnęliśmy przez drogę asfaltową i dotarliśmy do początek ścieżki. |
Drabina zaliczona |
Ruszamy przez poplątaną ścieżkę |
Trochę szpagatów na dogrzanie mięśni |
Trzymaj się mocno! |
Omszały las |
"Katarzyna Mech" pozuje |
Mossy Forrest |
I jeszcze raz. |
King of the jungle. |
Idzie nam się całkiem nieźle. |
Dżungla |
Owieczki na szlaku |
Dżungla |
Dżungla |
Widok z wieży |
Widok z wieży |
Kolejne oświadyczny? |
Brama do lasu znaleziona. |
Omszały las |
Wyżej już nie idę, boję się. |
Z kózką to nie zdrada, podobno... |
Polska kiełbasa jeszcze w naszym posiadaniu. |
Desery lodowe na plantacji truskawek. |
Kosowskie zdecydowanie lepsze |
Na plantacji truskawek |
Jest i herbata |
No panowie! Turyści tu chodzą i robią zdjęcia, więc trzeba się ubrać w bardziej jaskrawe kolory! |
Z cyklu: "Gdzie jest Sława?" |
Wybryki po herbacie |
Motyl |
Leżakowanie |
Brama do plantacji |
Herbaciane wzgórza |
Herbaciane wzgórza |
Na dachu |
Pozdrowienia |
Gęsiego |
Punkt widokowy na plantacji |
Rodzinka |
Kolejna grupka |
W firmowym sklepie BOH |
Herbaciane wzgórza |
Na następne pół roku wystarczy. |
Herbaciane wzgórza |
Z powrotem łapiemy stopa. |
Ledwo się pomieściliśmy w tej Mikrze. |
Trochę roślinności |
Uśmiech się nie ukryje |
Na pace |
To tak na pamiątkę jakby nam azjatyckiej herbaty brakowało |
Czyżby zmieniła wyznanie? |
Pałeczkowe pałaszowanie w Ipoh |
Mój róż? |
Zaśliniony potwór |
Ziommm |
Rambutany w drodze do Tajlandii |
W pogoni za kolacją |
8-10 październik 2013 roku (426-428 dzień)
W końcu jest! Jedzenie, jedzonko, żarełko. Wszędzie, w dużych ilościach i za grosze! To może oznaczać tylko jedno – wróciliśmy do Azji. Na pierwszy rzut idą tradycyjne malezyjskie przysmaki, w tym laksa, czyli makaron w rybno-kokosowym curry. Antypody wysterylizowały nam żołądki. Laksą zaczęliśmy…
Pora wracać... do Azji. |
Jeszcze międzylądowanie w Sydney i ruszamy dalej. |
Wycieczka nad mostem Harbour i operą w Sydney |
Znajomy obrazek |
Kuala Lumpur |
Ukrócone loki |
Kokosowe szaleństwo, czyli odkrycie dnia: ice cendol. |
Ulewa |
Sztuka nowoczesna w naszym apartamencie. |
Air Asia Malaysia |
17-20 lipiec 2013 roku (343-346 dzień)
W Kuala Lumpur całkiem przyjemnie. Zaczynamy od załatwienia paru urzędowych spraw, a potem ruszamy w miasto. Spotykamy się też z Choyem – Malezyjczykiem, chińskiego pochodzenia, którego poznaliśmy w Pekinie. Zaprasza nas do siebie do domu, oprowadza po nieturystycznych, ale znaczących dla jego rodziny ścieżkach miasta i zaprasza na kolację. Zawiera z nami pakt. W Malezji dla niego jest tanio, więc za nas płaci, ale jak za jakiś czas przyjedzie do Warszawy my go ugościmy. Nie są to puste słowa bo Choy naprawdę dużo podróżuje. Nie spodziewaliśmy się jednak uczty, którą nam urządził: kraby, krewetki, ryba i danie wieczoru, czyli zupa z płetwy rekina. Zupka smaczna, niestety rekiny są zabijane tylko dla płetw, więc raczej nie powtórzymy już tego doświadczenia. Proceder jest tym bardziej okrutny, że płetwy same w sobie nie mają smaku i nabierają go dopiero od dodatków, w których są przyrządzane.
Kolejny dzień spędzamy na zwiedzaniu jaskiń Batu oraz ogrodów nad jeziorem w centrum miasta. Wydawało się, że nic nie zmąci naszego nareszcie relaksacyjnego nastroju, a jednak. Zdjęcie z samowyzwalacza i buuum! Pół sekundy brakowało, żeby złapać aparat. Pękł wyświetlacz i tym oto sposobem zamiast odpoczywać objeżdżamy serwisy tylko po to, żeby się dowiedzieć, że musimy czekać minimum dwa tygodnie na naprawę. Na szczęście aparat robi zdjęcia, tylko nie widać jakie, a wyświetlacz zamówiliśmy przez Internet.
Dotarliśmy do stolicy nad ranem a tu metro jeszcze zamknięte. |
Ruszamy na obchód metropolii. |
Z odwiedzinami w polskiej ambasadzie. |
Petronas Towers w tle. |
Najtańszy hostel w mieście. |
Czarne jaja |
Miejscowy mięsny |
SkyTrain |
A w Warszawie buduje się metro pod tunelem wzdłuż rzeki i pod rzeką! |
Gdzie zaparkowaliśmy? |
KL Tower |
W parku |
Bliźniacze wieże Petronas |
Czas na malezyjskie okiełznanie loczków. |
Ktoś tu również odwiedził stylistę. |
Malezyjski film z prawdziwą krwią. Mamy szczęście do ulicznej kinematografii. |
Plac Merdeka |
Miejska galeria zaprasza |
Trochę wieżowców wybudowali |
Ty mnie nie rusz, bo mam kapelusz! |
W chińskiej dzielnicy |
Machające szczęściodajne kotki |
Szał zakupowy i włosowy |
Deptak w chińskiej dzielnicy |
Skoczmy do świątyni |
Na spacerze |
Meczet Jamek |
Z Choyem przy najstarszej wieży zegarowej w Kuala Lumpur. |
Zupka z płetwy rekina |
Królewska uczta (Ucapan / 問候 - Terima kasih / 謝謝) |
Kuala Lumpur nocą |
Bliźniacze wieże |
Little India |
Nożownik atakuje |
Cytrystka w akcji |
Ogromny Hanuman przed jaskiniami Batu |
|
Przed jaskiniami Batu |
Pora karmienia |
Jaskinia |
Hinduska świątynia w jaskini. |
Hinduska świątynia w jaskini. |
Jaskinie Batu |
Przed wejściem do jaskiń stoi największa statua hinduistycznego bóstwa - Murugana (42,7m). |
Lake Gardens |
Grzybki |
Trochę sobie pospacerowaliśmy |
Ogrody |
W paszczy lwa |
Plac zabaw |
Tarzan |
Sarenki |
Ostatnie zdjęcie przed wielkim BUM! |
GAME OVER |
W poszukiwaniu serwisu - aparat działa ale bez wizjera jakoś tak dziwnie... |
21-25 lipiec 2013 roku (347-351 dzień)
Ostatnie dni w Malezji spędzamy na wyspie Tioman. W końcu nam się podoba. Pusto, cicho, domek z widokiem i zanurkować można. To nasze pierwsze nurkowanie po kursie. Krzysiek sobie radzi, a mi idzie raz lepiej, raz gorzej. Jakoś nie mogę przestać machać rękami. W końcu dostaję opieprz pod wodą, przy którym nasz przewodnik znacząco puka się w głowę. O nie, myślę – nie wiele mogę powiedzieć z regulatorem w ustach – nie będziesz mnie tu gnoju jeden od głupich wyzywał pod wodą. Po powrocie na łódkę przewodnik powtarza mi to co próbował wytłumaczyć pod wodą. Puka się w głowę i mówi: „Pamiętaj…” No cóż, mowa ciała to podobno 70-80% komunikacji, tyle tylko, że co kraj to obyczaj.
W między czasie przygotowujemy się do kolejnego miejsca pobytu. Posiadacze sokolego wzroku być może doczytają się na pewnej etykiecie gdzie to będzie.
PKS a w nim lcd w zagłówkach |
Musieliśmy przenocować w Mersing |
Ochroniarz w biurze |
Herbatka czy ktoś się poddał zabiegowi odsysania tłuszczu? |
Na promie |
Na promie |
Dopływamy do wyspy |
Idziemy szukać mieszkanka |
Tioman |
No i znaleźliśmy - jest bosko. |
Tylko co jakiś czas natykamy się na pułapki. |
Może i bezcłowy ale za to narzucili jakiś wyspiarski podatek, bo ceny nie zachęcały. |
Molo w Salang |
Jaszczury grasowały po deptaku |
Tioman |
Tioman |
Pokaz o zachodzie |
Kokosowe ognisko |
Czas dać nura |
Wszystko gotowe |
Kto położył tu tę skałę? |
Ktoś się wierci |
Profesjonalnie |
Tioman |
Tanaka rulez |
Jakby ktoś się pytał to Jadźwing ma relaks! |
Szajka na mostku |
Ku zachodowi... |
Będzie pite! |
Widok z domku |
Ostatnie wino na azjatyckiej ziemi. |
11-16 lipiec 2013 roku (337-342 dzień)
Raj to może i jest, bo plaża faktycznie piękna, ale nasz kiepski nastrój (i ramadan) trwa. Z jedzeniem trochę lepiej, bo działa ramadanowy rynek, gdzie miejscowi zaopatrują się w gotowe dania, które pałaszują po zachodzie słońca. Po dwóch wizytach i to nam się nudzi. Czyżbyśmy uodpornili się na rajskie klimaty, czy może to co widzimy wcale nie jest takim rajem? Zabrzmi to jak bluźnierstwo, ale dociera do nas, że jakoś tu za ładnie i za łatwo. No po prostu Krupówki, tylko misia brak. Był wielki plan – kupić motory w Malezji i objechać Azję południowo-wschodnią, ale rezygnujemy. Musimy odpocząć od tego kontynentu, no i nie możemy się przecież wyprztykać z wszystkich miejsc urlopowych. Zajęło nam to jeszcze dzień czy dwa, ale ostatecznie całkowicie zmieniliśmy plany. Zanim to jednak nastąpi odwiedzimy Kuala Lumpur i jeszcze jedną malezyjska wyspę.
Przywitał nas piękny zachód słońca. |
Dzień Dobry! (pozdrawiamy Kamila i Magdę gdziekolwiek i kimkolwiek są) |
Plażowanie |
Trochę sportów wodnych |
Stacja dla buraqów lub olej napędowy z buraqów?! |
Już wiemy jak rosną rambutany. |
Herbatka na wynos |
Wieczorową porą na targu ramadanowym - picie do wyboru do koloru. |
Wodospad |
Seven wheels |
Plaża na Langkawi |
A tu przypływ |
"Widziałam orła cień..." |
"...do góry wzbił się niczym wiatr... (czy jakoś tak). Symbol malezyjskiej wyspy. |
Mazowszanki na gościnnych występach: "Łoj diri di u cha!" |
Polowanie na samoloty |
Plażowa fota |
Tęczowa kołdro-sukienka |
Podwójne urodziny na plaży z Gabi, Moniką i Pawłem. |
Czas na pożegnanie Gabi i Pawła oraz Langkawi. |
Komu w drogę, temu plecak. |
Teh tarik - każda azjatycka nacja ma swoją ulubioną przesłodzoną herbatkę. |
Luksosowy autobus cały dla nas. Przynajmniej do następnego przystanku. |