11-15 kwiecień 2014 roku (611-615 dzień)
Prowincja Buenos Aires ... czyli nuuuuuuuuuuuuuuda panie
No i w końcu nas wypuścili i rozpoczęliśmy najbardziej monotonny i męczący tydzień naszej podróży, czyli 1500 kilometrów bez żadnych atrakcji za to z zimnem i wiatrem (trochę za wcześnie ucieszyliśmy się ze zmiany pogody). W dodatku wjechaliśmy w najbardziej zatłoczony region Argentyny. Niezależne badania dwóch ośrodków badawczych (jeden ośrodek jechał na rojo drugi na negro) potwierdziły w dwóch niezależnych badaniach prowadzonych na dowolnie wybranych odcinkach pięćdziesięciu kilometrów, że na takim dystansie minęły nas średnio 143 ciężarówki. W praktyce oznacza to średnio 143 ciosy na klatę i kilkaset podbródkowych. Nie będę wspominać o ciężarówkach wyprzedzających, które dosłownie przytulały się do nas z prędkością 100 km/h. Tylu środkowych palców co w tym tygodniu nie pokazałam w całym swoim życiu.
Z przyjemniejszych rzeczy odwiedziliśmy Carolinę i Davida, których poznaliśmy w Salta i prawie załapaliśmy się na zlot motocyklistów argentyńskich. Poza tym dumni, że udało nam się dobrze wyliczyć ile argentyńskich peso będziemy potrzebować (co jest dość istotne bo są niewiele warte w sąsiednich krajach) wydaliśmy ostatnie grosze na paliwo. Jakże byliśmy zaskoczeni, gdy okazało się, że tuż przed granicą jest jedyny chyba w Argentynie most, gdzie nawet motory muszą płacić. A u nas ani peso argentyńskich, ani urugwajskich, ani nawet dolarów, a kartą zapłacić się nie da. Sytuacja wymagała rozmowy z szefem wszystkich szefów, który stwierdził, że po prostu za nas zapłaci. Chcieliśmy się odwdzięczyć najlepszym argentyńskim dulce de leche, czyli czymś pomiędzy kajmakiem, a wyciągiem z krówek ciągutek z dawnych lat, ale na szczęście pan niczego nie chciał w zamian. Na szczęście, bo od mniej więcej dwóch miesięcy pielęgnujemy nowe uzależnienie – dulce z herbatnikami, a zrobiliśmy zbyt mały zapas, żeby się dzielić.
Most naprawiony, więc czas zapakować ruskie torby i ruszyć w drogę. |
Płasko i daleko |
Postój w Bahia Blanca |
Zbyt niski poziom wody dla młodzieży |
Bahia Blanca |
Przy uniwersytecie w Bahia Blanca |
Sprzeciwiamy się! |
Ostatnia próba pod czujnym okiem reżysera. |
Rodzinne zdjęcie z Carlosem Gardel, czyli ruszamy w tango z Caroliną i Davidem. |
Ochrona w banku czuwa |
W gościnie u naszych znajomych w Bahia Blanca. Muchas gracias amigos! |
Simona |
Katedra Nuestra Señora del Rosario w Azul |
Azul |
Pawie na barze, czyli ostatni kemping w Argentynie |
Atrakcją ośrodka wypoczynkowego jest przerobiona na hotel barka. |
Oczywiście była też dzika zwierzyna. |
Struś wpadł na herbatkę |
Pierwsza kontrola policyjna w Ameryce Południowej, która skończyła się wertowaniem dokumentów. |
Niestety Olgi nie było w domu! |
Małe papuzie gniazdko |
29 marzec - 10 kwiecień 2014 roku (598-610 dzień)
Patagonia cz.II ... czyli mañana wśród dzikich zwierząt
Ta część Patagonii nie jest już taka piękna jak południe Chile i Argentyny. Tutaj za to można pooglądać zwierzaki, poczynając od wędrujących po jezdni pancerników kończąc na gigantycznych słoniach morskich. Gdzieś po środku mieszczą się kolonie pingwinów. Przy okazji podglądania argentyńskiej fauny, dziwujemy się nad logiką Argentyńczyków. I tak na przykład w hotelu „A” pytamy o cenę. Za drogo więc dopytujemy o coś tańszego. Okazują się dość pomocni i kierują nas do Hotelu „B”. Hotel „B” zamknięty, a na drzwiach wisi kartka „Informacji udziela hotel A”. No to udzielili. Taki proceder zdarzył nam się nie raz, a zważywszy, że dość rzadko korzystamy z hoteli, można przypuszczać, że jest regułą. Dziwnie pokrętna logika rządzi również w sektorze obuwniczym. Szewc nr 1 przenosi właśnie lokal więc ma dwutygodniową przerwę. Wysyła nas do szewca nr 2, po czym, gdy po dwudziestominutowym spacerze prawie docieramy na miejsce podjeżdża do nas samochodem i wyjaśnia, że rzekomy szewc nr 2 to właśnie jego nowy lokal, a butów nie może zreperować, bo nie ma stosownych materiałów. Dziwny jest ten świat.
A poza tym nuda. Długa i monotonna jazda po płaskim. Na szczęście z każdym kilometrem robi się coraz cieplej, a wiatr nie zsadza nas już z motorów. Aura postanowiła nas jednak jeszcze zaskoczyć. Dwa dni ulewy i zerwało most na rzece. Za to znowu objawia się specyficzny sposób udzielania informacji. W zależności od źródła droga ma być otwarta za dwa dni lub dwa tygodnie. Poziom wody podobno nadal jest zbyt wysoki, żeby przekroczyć ją bez mostu. Objazd jest – można zrobić kółko przez pół kraju i nadłożyć jakieś dwa tysiące kilometrów, ale podobno w połowie „objazdu” też są nieprzejezdne miejsca. Teoretycznie można też pojechać trzysta kilometrów szutrem, ale policjanci twierdzą, że nawet jeśli deszcze całkowicie nie rozmyły drogi to biegnie ona przez prywatne pola i jest pozagradzana zamkniętymi na kłódkę bramami. Jednym słowem utknęliśmy. Jutro może jednak ruszymy, żeby na własne oczy przekonać się czy faktycznie nie da się tej rzeki sforsować. Jeśli się nie da założymy obóz przy zarwanym moście i będziemy wywierać presję na naprawiaczy, o ile w ogóle tam są, bo co do tego też mamy spore wątpliwości. Przy okazji tylko dodam, że most nie zarwał się na jakiejś podrzędnej wiejskiej drodze, a na jednej z dwóch dróg krajowych łączących północ z południem. Pomimo jednak odcięcia połowy kraju od dostaw paliwa i jedzenia priorytet ma zasada „mañana por la mañana”.
Rozpoczynamy podróż na północ. Przed nami tysiące (dwa) kilometrów Patagonii. Start: Rio Turbio. |
W Rio Gallegos było arcyciekawie. Aż tak nam się podobało, że spędziliśmy ten czas w hostelu. |
Komu w drogę temu... nuda. |
Od czasu do czasu natykaliśmy się na zwierzaki. |
Płochliwe te flamingi |
Przed nami pierwsza kraina pingwinów. Drogowskaz z Parku Narodowym Monte León. |
Osiwiałe trawy |
Mieszkańcy Parku Narodowego Monte León - Pingüinos magallánicos. |
Nowe nadzienie dla poduszek |
Park Narodowy Monte León |
Prezes |
Czekają tylko aż im się nowe pióra pokażą i uciekają na północ. |
Park Narodowy Monte León |
Cabeza de León, czyli gdzie znaleźć tę "głowę lwa"? |
Norki mieszkańców |
Ocean Atlantycki |
Schronienie pod pomostem |
Jak pingwin zaczyna kręcić głową to znaczy, że trochę za blisko się do niego zbliżyliśmy. |
Zdjęcie z Panem Prezesem |
Buzi buzi |
A te trochę mniej przyzwoite |
Z pumą "you never walk alone" |
Estancia León |
Trzymamy się zawsze blisko promocji, czyli gazeting w praktyce. |
Po każdym deszczyku istnieje ryzyko powodzi - w Piedra Buena nad rzeką Santa Cruz. |
Najniższy punkt na kontynencie - Laguna del Carbón (−105 m). |
Las Malvinas son Argentinas - dotarliśmy do San Julián |
Bailamos |
Spacer nad wybrzeżem w Puerto San Julián |
Fernando de Magallanes rządzi |
"O właśnie w tym miejscu mnie swędziało!" |
Gra w statki część II (pierwsza była w Helsinkach) |
Czuć było okowitę od tego jegomościa. Czy nie przypomina wam Lenina? |
Dostała po paluszkach |
Z wizytą u kapitana |
Pojedyncze te koje na łajbie |
Marzenia się spełniają - skrzynia pełna skarbów! |
Na statku Nao Victoria |
Nad oceanem |
Nao Victoria |
Nao Victoria |
Były płacz i zawodzenie ale i tak karuzeli nie otworzyli. |
Chcecie to macie (poziom średni): zagadka z cyklu "gdzie jest Sława?". Tym razem wersja rozbudowana - podaj kolor kolczyków. |
31 marca 1520 roku dotarła tu ekspedycja Magellana, a następnego dnia odprawiono pierwszą mszę. Pierwszego kwietnia trafiliśmy więc na lokalne święto. |
Zaszyliśmy się (zakryliśmy) w luksusowych okolicznościach. |
Mały motorowy jubileusz |
Czas na wizytę paleontologiczną |
Jedziemy do skamieniałych drzew w Parku Narodowym Bosques Petrificados |
Park Narodowy Bosques Petrificados |
Znajdują się tu skamieniałe gigantyczne drzewa |
Drzewa miały nawet 35 metrów długości a pień 3 metry średnicy. |
Zdjęcie Sławy przy kamieniu |
W tle wulkan Madre e Hija |
Kto by pomyślał, że to było drzewo?! |
Wiadomość dla B&A&A: prosimy o takie płytki w naszej łazience! Chyba przewidujecie dla nas łazienkę? |
Zdjęcie kamienia przy Sławie |
Park Narodowy Bosques Petrificados |
Materiał na kamienno-drewniany stolik |
Park Narodowy Bosques Petrificados |
Park Narodowy Bosques Petrificados |
Las na wzgórzu |
Mieszkańcy kempingu w Estancia Paloma |
Estancia Paloma na odludziu |
A kto to? |
Natknęliśmy się na kilka pancerników |
Były też pokraczne jaszczurki |
Kolejne kilometry Ruta 3 |
Śniadanie w wyjątkowych okolicznościach - Caleta Olivia |
Patagonia to królestwo naftowe Argentyny |
Nad Oceanem Atlantyckim w Rada Tilly |
Druciany podarek od wędrownego brazylijskiego wyrabiacza biżuterii |
Sztuka oceaniczna |
Dowiedzieliśmy się z FB, że ten styl zdjęć zwie się "samojebką". Co za wulgaryzmy w tej nowomowie... |
Ten dom nad oceanem przypomniał bardziej meczet |
A gdy zrobi się ciemno trzeba rozbić się w krzakach. |
W pingwiniej twierdzy w Punta Tombo |
Punta Tombo |
Luneta na nic się nie przydała, więc ruszyliśmy na penetrację okolicy. |
Obraliśmy odpowiedni kierunek... |
...i zahaczyliśmy jeszcze tylko o sale pokazową. |
Punta Tombo |
Krzysiek i jego jaja |
W Patagonii aż roi się od gunacos. |
Ale przecież była mowa o pingwinach. |
Szacuje się, że w Punta Tombo przebywa nawet pół miliona pingwinów. |
Były tańce... |
...zabawa w chowanego.... |
...miłosne schadzki... |
...bal przebierańców... |
Ogólnie szalenie nam się podobało. |
Tym bardziej, że podczas dwugodzinnego spaceru byliśmy tylko my i pingiwny. |
A zwierzaki były tak uprzejme, że spytane o drogę z chęcią ją nam wskazywały. |
Były też inne stworzenia ale w zdecydowanej mniejszości. |
System grzewczy |
Punta Tombo |
Jeden nas trochę przegonił |
Czas na kąpiel |
Punta Tombo |
Jedna z dwóch plaż dla naturystów udostępniona zwiedzającym |
Harce w oceanie |
"Ścigamy sie do końca kładki!" |
Gdy nie ma dzieci w domu... Młodzież popłynęła już w lutym na północ, więc dorosłe osobniki miały trochę czasu dla siebie. |
Złapany na gorącym uczynku |
Gość przy posiłku |
W poszukiwaniu słoni morskich wybraliśmy się na Isla Escondida |
Nowe papucie |
Isla Escondida |
Isla Escondida |
Słonice są najpiękniejsze |
Szef stada trochę na nas nawrzeszczał |
Ciekawostka: słonie morskie spędzają 80% czasu w wodzie, potrafią wytrzymać bez pobierania powietrza ponad 80 minut i nurkują do głębokości 1500 m. |
O mały włos a wpadlibyśmy w pajęczynę |
To największe ssaki drapieżne z rodziny fokowatych - odbyła się nawet walka na gołe klaty. |
Leniwe stadko |
Królowa plaży |
Samce osiągają nawet długość 6 m przy masie blisko 4 ton. |
Największy słoń jakiego widzieliśmy. Na szczęście ssaki te nie żywią się ludźmi :) |
Teraz Pan ma relaks! |
Namiot jest nagi - na kempingu w Playa Union |
Monumento al Indio Tehuelche w Puerto Madryn. |
Na pomoście w Puerto Madryn |
Puerto Madryn |
Umilamy sobie czas czekając na otwarcie drogi na północ. |
Sztuka uliczna w Puerto Madryn |
Argentyńska mañana, czyli bla bla bla. |
22-25 styczeń 2014 roku (532-535 dzień)
Mendoza ... czyli trochę o rzucaniu mięsem i wydawaniu kasy
Dojeżdżamy do Mendozy – krainy winem płynącej. Ogarnia nas jednak zdziwienie, kiedy cena hostelu okazuje się dwa razy wyższa niż w Internecie. Sprawdzamy jeszcze raz i pokazujemy recepcjonistce, a ona jak gdyby nigdy nic, że tak przez Internet taniej – taka promocja. To pozwoli Pani, że my tu sobie chwilę przycupniemy i sobie zarezerwujemy…
Zdarza nam się wspominać o pieniądzach, a raczej oszczędnym ich wydawaniu nie dlatego, że jesteśmy sknerusami, ale dlatego, że w czasie podróży inaczej na pieniądze patrzymy. Dopóki byliśmy w domu i co miesiąc na konto wpływała pensja, łatwiej było wydawać. Teraz, gdy jedynie wydajemy wcześniej zarobione pieniądze jesteśmy bardziej ostrożni, bo wiemy, że każda niepotrzebnie wydana kwota skraca naszą podróż. Szczególnie wyczuleni jesteśmy na tzw. podatek od białej twarzy. Mamy ogromną nadzieję, że w Polsce już się tego podatku nie pobiera, ale przecież jeszcze niedawno w wielu miejscach panowało przekonanie, że obcokrajowcy mają pieniądze, więc można policzyć im podwójnie.
Wieczorem natomiast, w ramach oszczędnego podróżowania, skoczyliśmy do knajpy na steka. Dość przeciętnego, więc kolejnego usmażyliśmy już sobie sami.
Drogą 365 zakrętów dojeżdżamy do Uspallata. Na ten moment żegnamy Argentynę i postanawiamy to zrobić na sposób argentyński w wersji mikro. Zakupiliśmy cztery kiełbaski (wersja makro dla Argentyńczyków to to też cztery kiełbaski tyle, że okraszone kilogramem innego mięsa, co stanowi zestaw na jedną osobę) i podrzuciliśmy je na rozpalony przez innych mieszkańców kempingu ruszcik. Nad ranem ruszyliśmy w stronę chilijskiej granicy drogą z widokiem na prawie siedmiotysięczną i ośnieżoną Aconcagua.
Kozia autostrada |
Góralska kapliczka |
Mendoza to region winnic |
W hotelowym autobusie |
Mendoza |
W parku España |
Największy plac w tym mieście to Plaza Independencia |
Stek z argentyńskich szczęśliwych krówek |
Mendoza po zmroku |
Ekomiotła |
Pasaż handlowy San Martin |
Pasaż handlowy San Martin |
Kolejny plac w mieście |
Ławeczka dla Cristobala |
W parku San Martin |
Powrót do dzieciństwa |
Mendoza |
Szerokie zadrzewione aleje to znak rozpoznawczy Mendozy |
Trochę wody dla ochłody |
Ruszamy w drogę powrotną do Chile |
Cuda w rezerwacie |
Ogród kaktusowy w Villavicencio |
Zaczynają się zakrętasy |
Jest ich podobno 365 |
Na przełęczy |
UFO wylądowało |
Niestety widoczność tego dnia była ograniczona, więc Aconcagua ukazała tylko czubek. |
Ciekawe skały po drodze |
Jadąc w kierunku Chile |
Droga nr 52 sprawiła nam trochę kłopotów |
Przy kapliczkach często można znaleźć puste butelki |
Ostatni nocleg przed granicą |
Spacer po Uspallata |
Konie też ruszyły na kemping |
Kocie kulki przy recepcji |
Szaleństwo grillowe |
Nasz sektor |
Naciąganie łańcucha z ekspertem |
Andy |
Kiedyś można było przedostać się do Chile pociągiem. |
Doliną przepływa rzeka Mendoza |
Gdzieś przy drodze nr 7 |
Andy |
Na cmentarzu wspinaczy |
Aconcagua zabrała już sporo ludzkich istnień |
Symboliczne nagrobki |
Pozostałosci po kolei |
Zbiorniki minerałów Puente del Inca |
Puente del Inca - naturalny kamienny most zabarwiony przez osady mineralne |
Nawet latający spodek można sprytnie wykorzystać |
Tym razem nieco lepsza widoczność na najwyższy szczyt Ameryki Południowej |
Tunel kolejowy |
Trochę lodowca na horyzoncie |
Tym razem tunel dla drogowców |
Czekając na odprawę graniczną |
12-20 marzec 2014 roku (581-589 dzień)
Patagonia cz.I ... czyli góry, lodowce i wiatr na końcu świata
Nie wie co to wiatr ten, kto nie był w Patagonii! Chile i Argentyna doświadczyły nas już chyba wszystkimi warunkami drogowymi. Brakuje tylko jazdy po śniegu. Wracając jednak do wiatru. Ja rozumiem, że wieje, czapki z głów zrywa, ale żeby zaraz kobitę z motorem tyłem do kierunku jazdy obrócić!
Wiatr to też zimno. Kolejne warstwy ubrań nie pomagają, więc stosujemy gazeting. Tym, którym nie chce się zajrzeć do Wikipedii, przypominamy, że gazeting to stara metoda grzewcza wynaleziona przez bezdomnych, a przypomniana nam przez mojego tatę, polegająca na obkładaniu powierzchni cielnych gazetami, celem zatrzymania ciepła. Doskonale się do tego nadają strony ze skandalami i gorącymi romansami. Pod względem wytrzymałości natomiast, foldery turystyczne nie mają sobie równych.
Po prawie półtora miesiąca pod namiotem w końcu mamy łóżko! Najśmieszniejsze jednak jest to, że wcale lepiej się nie wysypiamy. Jakoś tak miękko i luźno bez kilku warstw ubrań. Na zewnątrz jednak pada, więc całkiem miło wracać do ciepełka po wycieczkach w okolice Cerro Torre i Fitz Roy.
Aby chociaż trochę oddać rzeczywistość ta część wpisu powinna wyglądać mniej więcej tak: O, kurcze! Piękny! Oooooo! Niemożliwe! Aleeee! I tak przez pół dnia. Mowa o lodowcu Perito Moreno. Mimo, że lało, wiało i było zimno przez kilka godzin nie mogliśmy oderwać od niego wzroku. Zdjęcia w niewielkim jedynie stopniu oddają jego wielkość i piękno, szczególnie, że światło nie dopisało.
Wracamy jeszcze na chwilę do Chile. Mamy jednak dość wiatru. Jazda na motorach miała być przyjemnością, a nie ciągłą walką z żywiołem, a tu wiatr z boku miota nami tak, że trudno utrzymać się na swoim pasie. Poza tym robi się coraz zimniej. Po krótkiej naradzie, w czasie której wiało niemiłosiernie, że aż musieliśmy krzyczeć do siebie, postanawiamy zostawić motory w małym miasteczku z trzema ulicami na krzyż, za to z posterunkiem karabinierów. Spakowaliśmy to co niezbędne na trekking, opakowaliśmy nasze maszyny i w ciągu kilku minut złapaliśmy stopa do granicy. A że miotało nawet samochodem z napędem na cztery koła, w cieplutkim wnętrzu utwierdziliśmy się w słuszności naszej decyzji.
Jedna droga się kończy, druga się zaczyna. Witamy w "słonecznej" Argentynie! |
Jak na drugie śniadanie przystało... Wyjątkowe okoliczności nad jeziorem Buenos Aires. |
Jezioro Buenos Aires |
Zegar słoneczny działa tu wyśmienicie. |
Patagonia |
Zachód słońca w Bajo Caracoles |
Na półoficjalnym kempingu u cumkającego gauczo. |
Oblepiona stajca benzynowa w Bajo Caracoles |
Patagonia |
Uwaga zwierzaki na drodze! |
Patagonia |
Sporo już położyli asfaltu ale trzeba też zmierzyć się z "porypaną" drogą. |
Patagonia |
Patagonia |
Patagonia |
Patagonia |
W pobliżu jeziora Viedma - lodowiec wylewa się do wody. |
Park Narodowy Los Glaciares |
Fitz Roy (3405 m n.p.m.) złowrogo wynurza się zza chmur. |
Kapliczka w Chalten |
Pyszności |
Śmieciarz z Chalten |
W nocy spadło trochę śniegu |
Wesoła przyczepa w Chalten |
Ruszamy na spacer po okolicznych górkach |
Park Narodowy Los Glaciares |
Deszczyk |
Od lewej Cerro Torre (3133 m n.p.m.), torre Egger, punta Herron, aguja Standhart |
Laguna Torre |
Laguna Torre |
Laguna Torre |
Park Narodowy Los Glaciares |
Park Narodowy Los Glaciares |
Park Narodowy Los Glaciares |
Laguna Madre e Hija |
Park Narodowy Los Glaciares |
Grzybki są tu rzadkością |
Reaktywacja cyklu "Gdzie jest Sława?" - na zachętę prosta zagadka :) |
Zdobyliśmy trochę wyciągu z trującej żaby do naszych strzał. |
Park Narodowy Los Glaciares |
Park Narodowy Los Glaciares |
Laguna Capri |
Park Narodowy Los Glaciares |
Drugi dzień pieszej wycieczki po parku |
Rio de las Vueltas |
Fitz Roy w pełnej krasie |
A co jak się natrafi na użyźniony kawałek ziemi? |
Laguna Madre |
Park Narodowy Los Glaciares |
Fitz Roy |
Laguna de los Tres |
Fitz Roy |
Drugie śniadanie z widokiem :) |
Pogoda była rewelacyjna i o dziwo wcale nie wiało. |
Czarne Pantery pod Fitz Roy'em |
Sesja zdjęciowa |
Laguna de los Tres |
Laguna Sucia |
Przelot nad okolicą |
Park Narodowy Los Glaciares |
Park Narodowy Los Glaciares |
Pocztówki z końca Świata - opróżniliśmy z rozkoszą |
W kapitalnym hostelu w Chalten byliśmy gośćmi basisty zespołu Siete Venas (polecamy!) |
Czas jechać dalej - Cerro Torre i Fitz Roy pozostały w tyle. |
Jezioro Argentino |
Patagonia |
Rio La Leona |
Rio Santa Cruz |
Na pogaduszkach w El Calafate |
Główna atrakcja regionu to lodowiec Perito Moreno |
To jeden z 48 lodowców Południowego Pola Lodowego w Patagonii |
Dookoła czoła lodowca wybudowano mnóstwo ścieżek. |
Wysokość czoła lodowca to nawet 60 metrów |
Spędziliśmy tam cały dzień gapiąc się jak zahipnotyzowani. |
Niestety pogoda nie dopisała i defragmentacja lodowca zdarzała się rzadko. |
Ale i tak było pięknie! |
Mieszają się tu wody los Themphanos i Brazo Rico |
Lodowiec Perito Moreno i jego pięć kilometrów długości |
Lodowiec Perito Moreno |
Lodowe żelki |
Lodowiec Perito Moreno |
Lodowiec Perito Moreno |
Lodowiec Perito Moreno |
Średnia wysokość lodowca to 74 metry |
Perito Moreno to jeden z trzech lodowców Patagonii, który wciąż rośnie. |
Ruszyliśmy w kierunku Rio Turbio |
Wiatr tak nami poniewierał, że zostawiliśmy paczkę na posterunku policji i dalej ruszyliśmy z dobytkiem na grzbietach. |
Autostop zadziałał wyśmiencie. W luksusowych warunkach zmierzamy do Chile. |
17-21 styczeń 2014 roku (527-531 dzień)
La Rioja ... czyli rwących rzek i wesołych kempingów ciąg dalszy
Piękna pogoda, która towarzyszyła nam na kempingu i przy pierwszych kilometrach podróży nie wiadomo kiedy znowu zmieniła się w burzę z piorunami, a spływająca z gór woda już drugi raz zmusiła nas do nieplanowanego noclegu. Wypatrzyliśmy w pobliżu gospodarstwo, gdzie przywitała nas gromadka kobiet. Szkoda, że dopiero po kolacji okazało się, że gotują dla okolicznych mieszkańców. Jednak po wcześniejszej nocy u podejrzanie wyglądającego dziadka i jego kolegi, nocleg w garażu wesołych kuchareczek nawet z naszymi standardowymi daniami kempingowymi to i tak sama przyjemność.
Jak się człowiek przyzwyczai, że coś kosztuje określoną kwotę to potem wszystko powyżej wydaje mu się drogie. Łatwo zapomnieć, że czasem warto przeliczyć sobie na złotówki, aby okazało się, że wcale drogo nie jest. Tym razem zapomnieliśmy o matematyce i mimo, że przypadkiem znaleziony kemping był ładny, zielony i przede wszystkim cichy (a już za samą ciszę warto dopłacić), postanawiamy podjechać dalej. Akcja poszukiwawcza zakończyła się złapaniem gumy, a kemping, który miał być położony w pięknych okolicznościach przyrody okazał się miejscem fiesty na kilka tysięcy osób. Tu już przypomnieliśmy sobie o matematyce i nagle cena pierwszego kempingu przestała być przesadzona. Szkoda tylko, że zamiast sączyć sobie piwko pod drzewkiem jeździliśmy po krzakach i łataliśmy dętkę. Kiedyś jednak musiało to nastąpić i przynajmniej wiemy, że z przednim kołem sobie poradzimy.
Wydawałoby się, że po półtorej roku w drodze starzy z nas wyjadacze i wygi nie do naciągnięcia. Wystarczyło jednak byśmy poczuli błysk fleszy, czerwone dywany i zainteresowanie mediów by wpaść jak śliweczki w kompot. A wszystko to za sprawą niewinnie wyglądającego sprzedawcy ze sklepu z dżemikami dla turystów. Najpierw nas zaczepił, pogadał, poczęstował winogronami i dał spróbować miejscowego wina. Potem wyciągnął dyktafon, powiedział, że pracuje w lokalnym radio i zrobił z nami wywiad. A potem na wieść o tym, że potrzebny nam makaron wsypał do torebki rodzynek, zważył je i wyciągnął rękę po kasę, a my zbajerowani wcześniejszą gościnnością bez mrugnięcia okiem zapłaciliśmy. Nie był to przekręt stulecia, rodzynki były bardzo smaczne, a pan włożył wiele wysiłku by je sprzedać, nie zmienia to jednak faktu, że nie planowaliśmy tego zakupu.
Gdzie się podziała droga? |
Na szczęście tylko przy brzegach było głębiej |
Jedziemy ruta 40 - nad rzeką Santa Maria |
Nocleg u kuchareczek |
Pożegnanie z czerwonymi górami |
Prowincja Catamarca |
Strumyk po ulewie |
W pobliżu Londres |
Muzeum inkaskie Shincal |
Ruszamy na spacer po okolicy |
Jeden z zrekonstruowanych baraków w indiańskim miasteczku |
Shincal - miejsce zyskało na znaczeniu po inwazji Quechua na przełomie XV/XVI wieku |
Shincal |
Schody na wzgórze ushnu - ten mały kopiec to symbol władzy Inków |
Stróż przy motorach |
Czasami trochę nudno tak jechać po prostej |
Zabawa w mechanika |
Po objeździe okolicznych kempingów wróciliśmy do tego "ekskluzywnego". |
Budzik przybiegł do nas z samego rana |
Dobrze, że skarpeta była sztywna |
Przymiarka do kempingowego strzyżenia. Fryzjer jednak się nie zjawił, więc hodowla loków w toku. |
Dyndająca głowa przy reklamie |
Idealne miejsce na suszenie |
Na kempingu |
La Rioja |
Kempingowe atrakcje |
Małżeńska kłótnia |
La Rioja |
Turniej międzynarodowy |
Rodzynkowy dziennikarz |
Przejazdem przez Chilecito |
Taką złapałem |
Chilecito |
A w dolinie rzeka Miranda |
Tankowanie |
Przekąska |
Droga zablokowana, więc zrobiliśmy sobie piknik przy budowie |
Cuesta de Miranda |
A na deser mieliśmy piękny zachód słońca |
Ostatnia prosta do Villa Union |
Z krótką wizytą w Parku Narodowym Talampaya |
Nie wpuścili nas dalej na naszych maszynach, więc tylko odwiedzieliśmy dinozaury |
Jeden z mieszkańców parku |
Ten trochę agresywny |
Przejazdem przez Los Baldecitos |
To już trzecia prowincja w ostatnich dniach - nocleg w Villa San Augustin |
Trochę się zasiedział na kempingu |
Czas na nagrodę! |