23-26 styczeń 2015 roku (898-901 dzień)
... czyli na krzywy ryj
Zatrzymujemy się w La Fortuna z planem odwiedzenia okolicznych wulkanów. Znajdujemy przytulny hostel, zadomawiamy się i planujemy aktywnie spędzić najbliższe dni. Wstajemy bardzo rano, żeby wejść na wygasły wulkan Cerro Chato. Leje jak z cebra, ale skoro już wyszliśmy to przecież nie będziemy wracać. Dzięki bardzo wczesnej porze omija nas opłata za wejście na szlak. Z tego akurat mamy satysfakcję bo o ile bilety do parków narodowych to normalna rzecz, to pobieranie 10 dolarów, za to by przejść przez teren hotelu to trochę przesada.
W strugach deszczu i błocie wdrapaliśmy się na górę. Góra to jednak nie wierzchołek, a krawędź krateru, więc dla pewności potwierdziliśmy na GPS czy faktycznie dotarliśmy na miejsce. Widoków brak, a miała być piękna laguna w kraterze. Warto było? Wchodzenie okazało się sztuką dla sztuki, ale przynajmniej można to zaliczyć jako poranne ćwiczenia. Za to powrót do suchego hostelu, ciepłego prysznica i pysznego śniadania, które miało być po drodze, ale lało tak, że nie było gdzie, nastroił nas bardzo dobrze. Czasem warto wyjść dla przyjemności powrotu. W dodatku wróciliśmy bardzo wcześnie więc cały deszczowy dzień bez wyrzutów sumienia spędziliśmy w hostelu.
W La Fortuna bardzo mgliście i o tej porze roku zobaczenie wulkanu Arenal graniczy z cudem. Nie poddajemy się jednak i liczymy, że może z bliska będzie go lepiej widać. Tym razem nie chce nam się za bardzo chodzić, więc chcemy tylko zajrzeć, pstryknąć fotkę i wracać. Okazuje się jednak, że tu też pobierane są opłaty i też nie przez park narodowy, ale pana, który rozstawił sobie przy wejściu na szlak przyczepę kempingową i pobiera myto za przejście przez jego teren. Za namową parkingowego wpuszcza nas jednak za darmo, wręcza mapę i tym sposobem kolejną atrakcję zaliczyliśmy na krzywy ryj.
W końcu wyjeżdżamy. Na pożegnanie Kostaryki chcieliśmy zanocować w przygranicznym Parku Narodowym Santa Rosa. Na miejscu okazuje się jednak, że kemping wraz z wejściem do parku kosztowałby nas tyle co w przyzwoitym hotelu. W dodatku nie można spać na plaży, bo mają problem z wodą i jedyna dostępna opcja to spacerek po suchym lesie. Pani w biurze parku wyraźnie zdziwiona, że nie chcemy wybulić 40 dolarów za tak wątpliwą atrakcję. Nie pozostało nam nic innego jak poszukać jakiejś osamotnionej plaży. Udało się i to był jeden z najpiękniejszych dzikich kempingów na naszej trasie. Pusta plaża, piękny zachód słońca, a po zmroku tabuny krabów wyjadające odlewek po makaronie.
Jak tak dalej będziemy jechać to odbije nam palma. |
Odbiła. Na wybrzeżu towarzyszyły nam plantacje palmowe - źródło oleju. |
To biedne stadko krówek w różku... |
... zdaje się być nieświadome swojego sąsiedztwa. |
Z bezpiecznej odległości, bo z mostu przyglądamy się aligatorom. |
To pierwszy raz w naszej podróży, nielicząć incydentów w Indiach. Jak dotąd to tylko jakieś milusie kajmany spotykaliśmy. |
Niepełnosprytny, co nie znaczy, że nie potrafi capnąć nogi przy samej du... |
Nie planowaliśmy tego spotkania ale przejazdem przez Park Narodowy Carara zatrzymaliśmy się na moście z atrakcjami. |
Rio Grande de Tarcoles |
A później były wąskie dróżki w dół i w górę, aż dotarliśmy na kawę do Quesada. |
No i jesteśmy pod wulkanem Arenal. |
Nocne spacery po La Fortuna. |
A z samego rana atak na szczyt Cerro Chato. |
Po błocie |
Po dwóch godzinach dotarliśmy na szczyt. Byliśmy tak zmoczeni, że we wskazanym na obrazku kierunku do laguny już nie płynęliśmy. |
GPS się nie myli! Jesteśmy na szczycie. Co za satysfakcja. Widoki tak ograniczone, że musicie się zadowolić naszymi facjatami. |
Za to mieliśmy dłuższy, leniwy dzień. Wróciliśmy do naszego hostelu około 9 rano. |
La Fortuna i wulkan Arenal (1633 m n.p.m.). |
"Twój dym mi szkodzi" |
Motor dalej nie jedzie. Czas na świętowanie! Będzie jeszcze jedno wkrótce... |
Typowy obiad w tym regionie. Mięsko, fasola, smażony banan, tortilla i sałatka. |
W drodze spotkaliśmy rodzinę ostronosów. |
Łasuchy kręcą się w pobliżu szosy. |
Robią niewinne minki, żeby dostać witaminki. |
Skutecznie nas zatrzymały na dłuższą chwilę. Pozostaliśmy jednak niewzruszeni i nie podzieliliśmy się kanapkami. Ostronosy jak sama nazwa wskazuje wolą na ostro! |
Na łowach |
Jezioro Arenal |
Złośliwiec wciąż się ukrywa. |
Transport liści, czyli mrówko-blokada autostrady leśnej. |
Jezioro Arenal |
Kaloszmen w akcji |
Sława wystrzela się z procy. |
To najmłodszy i najbardziej aktywny wulkan w Kostaryce. Ten stratowulkan leży w paśmie Cordillera de Guanacaste. |
Ponieważ można obejrzeć wulkan Arenal również od drugiej strony spróbowaliśmy i tu. Właściciel kampera wraz z rodzinką byli już tak ciepli, że przepuścili nas przez mostek... na krzywy ryj. Uśmiechaliśmy się, żeby nie było. |
Dróżka dużo przyjemniejsza niż poprzedni wypad (jesteśmy przy Arenal Observatory Lodge). |
Ścieżka Tukana |
Ptaków nie było ale były kwiatki. |
Ostatnia potężniejsza erupcja wulkanu Arenal miała miejsce w 1968 roku, kiedy to obudził się po 400 latach uśpienia. |
Odpoczynek |
Kolosy drzewne z guzami. |
Wielkooki |
Owłosiony |
A wulkanu jak nie było tak nie ma. |
Jest za to pobojowisko po ostatniej erupcji. |
Jezioro Arenal |
A na deser darmowe gorące źródła. Czyli znowu na krzywy ryj. |
Imperial wyjątkowo nam służył do kolacji. |
W kibelku po skupieniu, albo w trakcie, można się wyżyć artystycznie lub literacko. |
Tym oto sposobem objechaliśmy Ziemię zygzakiem dookoła po równiku. |
Objeżdżamy jezioro Arenal |
Jezioro zajmuje powierzchnię 80 km² i jest największym zbiornikiem wodnym kraju. |
Jezioro Arenal |
Wiało tu konkretnie. |
Wracamy w kierunku oceanu. |
Lora i jej melony. |
Park Narodowy Santa Rosa |
W poszukiwaniu noclegu |
Jest wymarzona, piękna i pusta plaża. |
Gigatnyczne drzewne strąki |
Mielliśmy panoramiczny telebim z pięknymi widokami. |
Za późno Stary! My już po kolacji. |
Przebierańcy dobrali się do odlewków po makaronie. |
Namiot już złożony, więc tylko kawka i w drogę... |
... Nikaragua czeka na drugim brzegu. |
Nie poświęciliśmy Kostaryce zbyt wiele czasu, ale i tak zgotowała nam godne pożegnanie. |
Garść praktyczna: > La Fortuna - Hoste Gringo Pete's - 14 USD za dwójkę ze wspólną łazienką, kuchnia, wi-fi, ogródek, kapitalne miejsce; > Cerro Chato 10 USD, przed 6 rano za darmo // od strony Arenal Observatory Lodge również 10 USD - chyba że rodzinka już w stanie wskazującym i jeszcze przyjacielskim; > Park Narodowy Santa Rosa - 16 USD za wejście od os. i 4 USD za kemping /os. |
21-22 styczeń 2015 roku (896-897 dzień)
... czyli ekspresowe plażowanie
Troszkę po macoszemu traktujemy kraje Ameryki Środkowej. Ładnie tu, ale po niesamowitej Ameryce Południowej niewiele już nas zachwyca. Chyba nam się mózgi przesyciły i wydawałoby się, że należy przystanąć, ale przystawaniem nasyciły się równie mocno, więc paradoksalnie potrzebujemy bodźcować je jeszcze bardziej. Trochę jak ćpuny na głodzie. Panama i Kostaryka są poza tym dość drogie. Dlatego do Parku Manuel Antonio wpadamy na jeden dzień, obchodzimy wszystkie ścieżki, zaliczamy plażowanie i choć całkiem tu ładnie ruszamy dalej.
Pora spróbować kostarykańskiego ceviche. Nie dajemy za wygraną i wciąż poszukujemy peruwiańskiego smaku. Jednak to w dalszym ciągu nie to samo... |
W naszym "przytulnym" 12-osobowym pokoiku. |
Uciekliśmy więc na plażę by w ciszy i spokoju wysączyć sok z gumijagód. |
Dzięki odpływowi mogliśmy się trochę oddalić od miasteczka. |
Na hostelowym basenie imprez brak. |
No i z samego rana ruszyliśmy do Parku Narodowego Manuel Antonio. |
Park leży na wybrzeżach Pacyfiku. |
Na początek owady. Całe szczęście, że patyczaki są roślinożerne i przeważnie żerują nocą. Posiadają aparat gębowy typu gryzącego. Czyli podobnie do nas. |
W parku są także bardziej swojskie zwierzaki. |
Patyczaki mają ciało w kształcie i barwach zbliżonych do otoczenia. |
Kraby aż tak bardzo się nie kamuflują. |
Żan Klod Van Wronek |
Park Narodowy Manuel Antonio - najmniejszy z kostarykańskich parków. |
Króloświnka |
Pajęczynowa tęcza |
Drzewo cierpiętników |
Park Narodowy Manuel Anotnio |
Kapucynka czarnobiała (Cebus capucinus) |
Park Narodowy Manuel Anotnio |
Kapucynki żyją średnio 30 lat. |
Kolejne drzewo tortur. |
Park Narodowy Manuel Anotnio |
Jak coś dziwnie wygląda to trzeba to podnieść, obejrzeć i skatalogować. Grzechotka kwiatowa. |
Skolopendra |
Plaża Puerto Escondido zamknięta |
Korciło... |
Pojedynek na miny. |
Park Narodowy Manuel Anotnio |
Przyssawki |
Romantik fantastik - tu też przyssawki. |
Park Narodowy Manuel Anotnio |
Legwan czarny (Ctenosaura similis) - osiąga długość do 120 cm. |
Park Narodowy Manuel Anotnio |
Klucz pelikanów |
Krabik |
Motylik |
Bez obaw - legwany jedzą głównie rośliny i owady. |
Dobrze się ukrył. Ta ciemna plama to leniwiec krótkoszyi (Choloepus hoffmanni) – podobno dwupalczasty. |
Ostronos białonosy (Nasua narica) - drapieżnik z rodziny szopowatych. |
Lubi plażowanie i łakoci podkradanie. |
Drugi leniwiec - z tej odległości trudno orzec czy dwu czy trzypalczasty. |
Plaża Manuel Antonio grała w filmie "Castaway". |
Czas na plażowanie. |
Park Narodowy Manuel Anotonio |
Park Narodowy Manuel Anotonio |
Park Narodowy Manuel Anotonio |
Park Narodowy Manuel Anotonio |
Park Narodowy Manuel Anotonio |
Park Narodowy Manuel Anotonio |
Park Narodowy Manuel Anotonio |
Park Narodowy Manuel Anotonio |
Ten jaszczur w ramach kamuflażu zrobił się niebieski. |
Leniwiec pięciopalczasty. W hostelu dostaliśmy znaczniki niczym na all inclusive. |
All inclusive - co będzie dziś na obiad? |
Wszystkożerny milusiński |
Playa Espadilla Sur |
Kapucynka |
Blisko jej do człowieków. |
Jak już ludziska sobie poszły to zwierzaki rozpoczęły przegrzebkę w śmietnikach. |
Najlepiej radziły sobie ostronosy. |
Kto pierwszy do śmietnika! |
I tak jak parasailingowiec lecimy dalej! |
Garść praktyczna: > hostel tuż przy wejściu do parku - National Park Backpacker (El Faro Hotel) - 12 USD/os.; 12-osobowy dorm, kuchnia, Wi-Fi, basen; > wejście do Parku - 16 USD; bilet ważny jeden dzień. |