8-11 marzec 2015 roku (941-944 dzień)
... czyli magiczne cenoty
Przesiadka z motorów do transportu publicznego cały czas zapewnia nam atrakcje. Tym razem rozsiedliśmy się w autobusie z Belize do Meksyku. Już przy kupnie biletów byliśmy pewni, że dostaliśmy specjalną stawkę, ale gość nie chciał nawet rozmawiać o obniżeniu ceny. Podróż przebiegała dość sprawnie, aż osiągnęliśmy granicę z Meksykiem. Przechodzimy z części belizeńskiej do meksykańskiej i mamy wrażenie, że nie ma nikogo z naszego autobusu. Strażnicy twierdzą jednak, że mamy tu czekać a autobus na pewno podjedzie. Idziemy sprawdzić teren i okazuje się, że nasz autobus już dawno pojechał zostawiając nas na granicy. Kierowca innego autobusu zrobił to samo z kilkunastoosobową grupą turystów. W końcu zabrał wszystkich kierowca innego autobusu. Cała sytuacja podniosła nam ciśnienie, więc gdy na dworcu ujrzeliśmy nasz różowy autobusik, a w środku kierowcę i biletera wcinających obiadek ruszyliśmy walczyć o sprawiedliwość. Bez większego wysiłku oddali nam pieniądze za trasę od granicy. My jednak w międzyczasie ustaliliśmy ile faktycznie powinien kosztować bilet i okazuje się, że skasowali nas prawie podwójnie. Bileter idzie w zaparte i nie chce oddać różnicy. Już byliśmy bliscy zrezygnowania kiedy z autobusu wyłonił się niezorientowany w temacie kolega i wyświadczył rzezimieszkom niedźwiedzią przysługę. Oświadczył, że oni dlatego biorą więcej od turystów bo muszą czekać na nich na granicy. Na co my: „no właśnie, a twój kolega nie poczekał, oddawaj kasę”. Kasę odzyskaliśmy wraz z wiązanką bluzgów. Sprawiedliwości stało się zadość, a my nawet wyrobiliśmy się jeszcze na autobus do Tulum.
W Tulum ceny hosteli dość wysokie, a warunki w tych najtańszych dość podłe. W końcu korzystamy z wręczonej ulotki i za cenę dormitorium mamy własny pokój. Tanio bo i hostel hipisowski pełen sprzedających biżuterię Argentyńczyków. Generalnie panuje wyluzowana atmosfera, brak ciśnienia, szczególnie w prysznicach. Prawdziwą niespodziankę mamy jednak o północy. Hipisi zdążyli wyłączyć muzykę, a tu zaczęli zamykać jadłodajnię zza ściany. Podróże jednak kształcą. Tym razem dowiedzieliśmy się ile hałasu potrafią zrobić dwie kobiety, jedno dziecko i kilka garów. Tyle, że nie da się spać. Na drugi dzień zmieniamy pokój. Hałasu nie ma, ale są komary. Coś za coś.
W Tulum czeka nas kilka atrakcji. Są tu przede wszystkim położone nad samym morzem ruiny Majów. A że w końcu udało nam się znowu spotkać z Holgerem, którego poznaliśmy na promie z Kolumbii do Panamy, wybieramy się tam razem na piechotę. W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze na plażę. W końcu to słynna Riwiera Majów. Piasek jest faktycznie bielutki, woda turkusowa. Karaibskie glony nie omieszkały przypłynąć i tu.
Brak nam jednośladów, więc kolejnego dnia wypożyczamy rowery i ruszamy oglądać słynne cenoty. Cenoty to naturalne studnie, które powstały po zawaleniu się zewnętrznej warstwy skał odkrywając tym samym wody podziemne. Cenoty tworzą systemy i marzeniem wielu nurków jest odkryć nowe połączenie między podziemnymi tunelami. Był tu nawet niedawno Polak, który nurkował przez 18 godzin szukając jednego z takich połączeń. Na pierwszy rzut chcemy pooglądać cenoty z zewnątrz i trochę posnorklować. Koło hostelu Holgera jest akurat centrum nurkowe więc pytamy ile kosztuje wypożyczenie masek. Krzyczę więc do stojącego na zewnętrz Krzyśka, że po 150. Na to z tyłu słyszę potwierdzenie po polsku, że tak po 150. I tak poznaliśmy Bogdana. Jest instruktorem w tejże szkole, więc postanowiliśmy zanurkować w cenotach właśnie z nim. Już pływanie z maską daje przedsmak tego co może czekać nas później. Widać nawet nurków z latarkami i dzięki temu można dojrzeć trochę więcej. Nurkowanie to jednak niesamowite doświadczenie. Kolejnego dnia już z Bogdanem jedziemy do Dos Ojos. Przy pierwszym nurkowaniu trafia nam się grupa Rosjan kręcących film. Wszystko oświetlili tak, że nie umknął nam żaden stalaktyt czy ażurowy sufit. Na pierwsze nurkowanie faktycznie fajnie nam się trafiło bo mogliśmy obejrzeć wszystko. Raz na jakiś czas w czasie nurkowania pojawia się prześwit i wtedy światło wpada do środka w tak niesamowitym kolorze, że można tam zostać i patrzeć i patrzeć. To było najpiękniejsze nurkowanie jakie do tej pory mieliśmy. Zaczęliśmy od linii Barbie. Nazwa stąd, że na końcu mieszka sobie lalka Barbie, którą połyka krokodyl. Drugie nurkowanie już bez Rosjan i bez lamp, a więc jest ciemniej, mniej widać, ale za to mamy takie wrażenie jakbyśmy trochę odkrywali to miejsce. Niesamowite uczucie odizolowania od całego świata. Każdemu kto zastanawia się czy nurkowania te są warte swojej ceny powiemy tylko, że są warte każdej. Na liście podróżniczych doświadczeń nurkowanie w cenotach uplasowało się bardzo wysoko.
Czujemy, że nasza przygoda się kończy. Nazajutrz mamy lot z Cancun i teraz zaczniemy etap odwiedzin i goszczenia się. Sami nie wiemy jak to odbieramy. Cieszymy się bardzo, że już za chwilę zobaczymy się z Anią i Alkiem. Wiemy jednak, że to początek końca. Nie wiemy nawet czy ostatnie nurkowania zjadły już nasz dorobek z motorów, ale pozwalamy sobie na pyszne kolacyjki w rybnych knajpkach. Krewety, ośmiorniczka, ryba i meksykańska wersja ceviche. Do tego margarity. Chcemy posmakować wszystkiego na zapas. W Polsce takich nie będzie.
Holger dogonił nas właśnie w Meksyku, a rozstaliśmy się przy granicy z Kostaryką. |
Wszystko na swoim miejscu. |
Zbliżamy się do malowniczo położonych ruin Majów. |
Niezależnie od pory dnia kręci się tu sporo zwiedzających. |
Miasto Majów umieszczone jest na klifie na wschodnim wybrzeżu Jukatanu. |
Tulum |
Ktoś tu lubi malownicze widoki. |
Tulum |
Nazywało się kiedyś Zama, czyli Miasto Wschodzącego Słońca (fot. Holger). |
Aparat potrzebuje już urlopu. Swoje niezadowolenie demonstruje niewłączającym się ekranem oraz chwilowym strajkiem w robieniu zdjęć. |
Świątynia Boga Wiatrów. |
Tulum |
Po zwiedzaniu odpoczynek pod palmą... |
...oczywiście z widokiem. |
A to wszędokaraibskie śmierdzące glony. |
A wyglądają tak niewinnie. |
Na szczęście fale zmyły je w jedno miejsce i dostęp do morza jest już bez smrodku. |
A to nasz apartament bez hałasu, ale z komarami. |
Kolor wody prawie jak w cenotach. Prawie robi jednak dużą różnicę. |
A to Cenote Car Wash. Nazywa się tak bo podobno kiedyś taksówkarze myli tu swoje auta. |
Są żółwiki i rybki. |
Woda tak przezroczysta, że widać dno. |
A to już Wielki Cenote, najbardziej popularny. |
Wodne stwory. Cristobal i Henio. |
Zaraz skoczę i popłynę do tej dziurki. |
Pierwsze nurkowanie mieliśmy konkretnie oświetlone. Rosjanie mają rozmach (zdjęcie od Bogdana). |
Gra świateł, niebieskości, rewelacja (zdjęcie z internetu). |
Główna atrakcja nurkowania w Dos Ojos - Barbie (zdjęcie od Bogdana). |
Cenoty na półwyspie Jukatan to raj dla nurków (zdjęcie z internetu). |
A wokół dżunglowo. |
Popływane, pooglądane. Dwa cenoty nam starczą. Jedziemy coś zjeść! |
Ośmiorniczka i margarita. |
W następną podróż zaopatrzymy się w jakiś podwodny aparat. Na pociechę Cristobal w zanurzeniu w Dos Ojos. |
A po nurkowaniu można się pobujać. |
Z Bogdanem na ponurkowym piwku. |
A wieczorem jeszcze ceviche z krewetek. Mniam! |
Nocne rozgrywki. |
A tu już można nawet coś wygrać. |
Brzuchy już pełne, ale jeszcze sobie koktajle owocowe zafundowaliśmy, a co! |
Garść praktyczna: > Hostel na calle Sol przy dworcu autbousowym - pokój dwuosobowy w z łazienką, wifi - 400 MXN; > dwa nurkowania w Dos Ojos - 95 USD/os + 200 MXN wejście dla nurkujących; > wstęp - Car Wash 60 MXN, Grande 200 MXN, ruiny Tulum 64 MXN. |